Zdarzyło się nad zalewem w Sieniawie – alkohol, rzeka i… lekcja pierwszej pomocy

Do zdarzenia doszło około godziny 13:20 w niedzielę, 16 sierpnia. Zalew w Sieniawie, w okolicach Odrzechowej. Mężczyzna, przebywający na brzegu w towarzystwie dwóch innych mężczyzn i kobiety, wszedł do wody, żeby popływać. Miał szczęście, że z brzegu ktoś przypadkowy zauważył, że dzieje się coś niepokojącego, a ktoś inny miał odwagę podjąć się wyciągnięcia go z wody oraz reanimacji….

Mężczyzna popłynął na drugi brzeg – głośno komentowali to jego znajomi. Wszystko słyszały siedzące obok młode kobiety. W pewnym momencie jedna z nich zauważyła, że z mężczyzną dzieje się coś niepokojącego, że prawdopodobnie się topi. Na pierwszy rzut oka mogło się wydawać, że nurkuje, ale po chwili siedzący na brzegu nie mieli wątpliwości – mężczyzna tonie. Pływa bezwładnie pod wodą jakieś dwa metry od brzegu.

Dziewczyny, które tragedię rozpoznały jako pierwsze, zaczęły krzyczeć i alarmować, co widzą. Znajomi mężczyzny wołali w jego kierunku, ale nie reagował. Do wody jako pierwszy wskoczył przypadkowy młody mężczyzna, za nim jeden ze znajomych tonącego oraz przypadkowa młoda kobieta – w sumie z wody wyciągały go cztery osoby.

– Ogólnie ludzie stali, gapili się, my krzyczałyśmy wniebogłosy, więc więcej ludzi się zbiegło i wyciągnęli mężczyznę na brzeg. Wtedy ja, niewiele myśląc, od razu przystąpiłam do resuscytacji – tych pięciu wdechów ratunkowych, które wykonuje się przy topielcach czy zatruciach gazem – i ucisków klatki piersiowej. Oczywiście w głowie miałam, że koronawirus itd., ale jak sobie pomyślałam, że chodzę po miejscach publicznych, gdzie ludzie nie mają maseczek i jakoś tym się nie przejmuję i akceptuję to ryzyko zarażenia się , to w tej sytuacji nie ma co się wahać.

Całego przebiegu zdarzenia dokładnie nie pamiętam bo to był dla mnie w jakiś sensie szok. Pamiętam jedynie, że wykonałam 5 wdechów ratunkowych, a następnie uciskałam klatkę piersiową mężczyzny i błagałam, żeby mnie ktoś zmienił przy uciskach, bo już nie dawałam rady. Pamiętam tylko, że ktoś mówił, że nie umie, nie wie jak itp. Na szczęście mężczyzna zaczął oddychać. W pobliżu była jakaś dziewczyna, chyba z Warszawy, i ona mu odpowiednio układała głowę i sprawdzała, czy oddycha, ogólnie zajmowała się udrażnianiem dróg oddechowych. Kiedy wróciły czynności życiowe, to się stamtąd oddaliłam i tylko zadbałam, żeby przyjął pozycję boczną bezpieczną. Jego znajomi pilnowali, żeby oddech udało się utrzymać do przyjazdu służb medycznych – relacjonuje Liliana, sanoczanka, której niedoszły topielec zawdzięcza życie.

Na miejsce zdarzenia przyleciał helikopter LPR, przyjechało pogotowie, policja, straż pożarna.

– Całe to zdarzenie uświadomiło mi, że rzeczywiście człowiek tonie w ciszy, nie słychać go – i nie wygląda to jak na filmach, że krzyczy „ratunku” – dlatego tak ważne jest aby na osoby przebywające w wodzie ktoś ze znajomych spoglądał co jakiś czas. Gdyby tragiczne zdarzenie rozegrało się dalej od brzegu, pewnie nikt by w porę nie zwrócił na nie uwagi. Teraz mam świadomość, że krótkie czynności, jakie poznajemy podczas kursów pierwszej pomocy, mogą uratować człowiekowi życie. Ten mężczyzna po wyciągnięciu z wody był cały siny, nie oddychał. Prawie było po człowieku. Byle jaka reanimacja jest na pewno lepsza niż żadna – przekonuje Liliana.

– Akurat kilka miesięcy wcześniej uczestniczyłam w kursie pierwszej pomocy, dzięki któremu wiedziałam, jak postępować z topielcem i wykonywać poprawnie uciski klatki piersiowej, ale także, co moim zdaniem najważniejsze, że nie powinno się obawiać nawet niepoprawności ich wykonywania, bo osobie zmarłej i tak nie może nic zaszkodzić – dodaje.

Po wszystkim okazało się, że mężczyzna był pod wpływem alkoholu. To nierozważne – pływać, kiedy wcześniej piło się alkohol, bo nawet najlepszy pływak może zawieść się na swoim organizmie w takiej sytuacji. Tak się stało prawdopodobnie i tym razem.
Mogło stać się gorzej, gdyby nie młoda kobieta, która zareagowała właściwie, energicznie.
Mężczyzna trafił do szpitala. Jego stan jest coraz lepszy.

msw