Polak z łemkowska duszą – wspomnienie o Piotrze Klai z Morochowa

„Niezwykli panują nad światem, Niezwykli przychodzą, kiedy ktoś się rodzi i wymyślają mu życie, opowiadają wątek. Opowieść staje się przyczyną i skutkiem opowieści. I przyczyną nowych opowieści, której można posłuchać, i którą można przekazać dalej. Nie ma życia bez opowieści. Bo opowieść jest życiem”

Taras Prochaśko „Niezwykli”

 

Człowiek w gumofilcach

Piotr KlajaŁemkowski poeta Petro Trochanowski wpisał kiedyś młodemu Piotrowi Klai magiczną dedykację do tomiku poezji, który ten od niego otrzymał: „Polakowi z łemkowską duszą”. Chyba żadna inna myśl nie oddaje tego, kim był Piotr Klaja z Morochowa. Poznaliśmy się lata temu. Od 2002 roku prowadziliśmy ze Stowarzyszeniem Na Rzecz Odnowy i Współistnienia Kultur „Sałasz” duży projekt Szkoły Dziedzictwa Kulturowego Pogranicza. Miejscem realizacji były trzy wsie: Poraż, Morochów i Niebieszczany. W morochowskiej stodole odbywały się koncerty, spektakle, ale także została zaprezentowana po raz pierwszy wystawa starej fotografii rodzinnej pt. „Człowiek jest piękny”, a w niej zdjęcia mieszkańców wymienionych wsi. Wtedy pojawił się Piotr, w gumowych, filcowych butach, w ubraniu prosto od roboty na polu, w czapce z daszkiem i przyniósł stare zdjęcia. Mówił tym swoim charakterystycznym, delikatnym głosem i sprawiał wrażenie człowieka, który zupełnie przypadkiem czegoś się dowiedział, coś wie, ale trochę się krępuje o tym mówić. No i od razu stał się dla nas zagadką. Po krótkim czasie wiedzieliśmy już bardzo dużo o Piotrze, że pracuje w Zakładzie Karnym w Łupkowie, że jest z wykształcenia inżynierem rolnikiem, że zbiera historyczne artefakty, że archiwizuje swoją fotografię historyczną, a reszty dowiedzieliśmy się już później, w kolejnych latach, po zakończeniu obecności „Sałaszu” w Morochowie. Zrobiliśmy wtedy dużo dla lokalnej społeczności, ale to, co zrobił Piotr dla aktywizacji społecznej wsi, dla jej tożsamości historycznej, przebiło wszystko. Jak to ktoś niedawno powiedział, porównując trochę naszą pracę z jego: „Nie dorośliśmy mu do pięt!”

Zielnik

Zainteresowania młodego chłopaka z Oświęcimia wyraźnie kierowały się w stronę przyrody, krajobrazu i historii. Trudno określić moment, w którym zakiełkowała w nim owa łemkowska dusza. Może wtedy, kiedy spędzał wakacje u dziadków w Przeczycy koło Jasła i pomagał w pracy w polu, a miał już wtedy magiczną łemkowszczyznę prawie na wyciągnięcie ręki. Nie wiem dokładnie, w jaki sposób pewnego dnia znalazł się u Zofii Szanter, historyka sztuki, autorki szeregu publikacji poświęconych historii dzisiejszej Łemkowszczyzny oraz sztuce cerkiewnej południowo-wschodnich rejonów I Rzeczpospolitej? W latach 1979-81 Zofia Szanter zorganizowała społeczną akcję remontu zabytkowej cerkwi w Przysłopiu, dzięki czemu uratowany został przed zawaleniem jeden z najstarszych i najcenniejszych zabytków Beskidu Niskiego. Akcja ta była pierwszym w Polsce takim działaniem społecznym, które skutecznie przełamało biurokratyzm i inercję organów administracyjnych. Udział w tej akcji, z dużym prawdopodobieństwem, mógł uwarunkować drogę życiową Piotra Klai. Po studiach rolniczych w Krakowie i służbie w Szkole Podchorążych Rezerwy we Wrocławiu, udał się do pracy w Państwowym Gospodarstwie Rolnym w Szczawnem, ale pracował także w PGR w pobliskiej Płonnej. Myślę, że mógł być zachwycony regionem, w którym się znalazł, a był to czas tuż przed transformacją ustrojową. To pogranicze Beskidu Niskiego i Bieszczad z rzeką Osławą zachowało jeszcze wiele ze swej tajemniczości i niezwykłości. Z tą ziemią łączy go także poznanie swojej przyszłej żony Marysi Kochanowskiej z Morochowa, która wspólnie z nim objeżdża południowo-wschodnią Polskę i razem dokumentują na fotografiach setki zabytków architektury drewnianej Lubelszczyzny, Chełmszczyzny, Pogórza Przemyskiego, Sanockiego, Bieszczadów i Beskidów – od Niskiego, aż po Śląski. Piotr był człowiekiem wrażliwym na piękno, szczególnie na pozostawioną swojemu losowi drewnianą architekturę cerkiewną. Tak tworzy się jego archiwum fotografii architektury drewnianej. Potem dojdą tam jeszcze zbiory fotografii z Ukrainy, Zakarpacia, Słowacji i Rumunii.

Wspólnie z żoną zamieszkują w Morochowie, gdzie w miejscowej szkole pracuje już jego kuzyn – Robert Myszkal, a czas, który nadchodzi, należeć będzie do trudnych. Polska zmienia ustrój, a Piotr traci pracę. W jego poszukującym piękna, wrażliwym umyśle rodzi się wtedy niezwykły pomysł stworzenia zielnika – kolekcji cennych roślin występujących na południowo-wschodnim krańcu Polski – zielnika w trzech językach: łacińskim, polskim i regionalnym (łemkowskim, bojkowskim). Zielnik liczy kilkaset pozycji i jest pierwszą chyba, właściwie naukową pracą Piotra po studiach.

Zakład Karny Łupków

To miejsce, w którym przyszło pracować wielu osobom z różnym wykształceniem, dla których w nowym systemie trudno było o miejsce do pracy w Bieszczadach. Przygotowanie rolnicze Piotra nie było już krajowi potrzebne. W Zakładzie Karnym pracuje kilkanaście lat. Każdy, kto miał okazję przyglądać się pracy strażników więziennych czy wychowawców, wie, że to nie jest łatwa praca, a obciążenie psychiczne jest tu duże. Piotr ze swoją wrażliwością i delikatnością nie bardzo pasuje do tego miejsca, ale sprawdza się tu jego pracowitość i sumienność. W Morochowie buduje dom, na świat przychodzą dzieci: Jarek, Darek, Beata i Paweł. Staje się członkiem prawosławnej wspólnoty parafialnej w Morochowie. Doskonale pamiętam, jak Piotr w wieku czterdziestu kilku lat przechodził na emeryturę. Dziwnie się czuł z tym, że w takim wieku można już być emerytem. Paradoksalnie, to „uprzywilejowanie” dawało teraz Piotrowi szansę na samorealizację.

Niezwykły duet

Rodzina Klajów i w ogóle cały Morochów ma ogromne szczęście, że jest tam Ksiądz Julian Felenczak – społecznik, organizator, animator kultury, przewodnik duchowy. Relacja Piotra z Ojcem Julianem była szczególna. Obu łączyła nie tylko przyjaźń, ale także wysoki intelekt i praca na rzecz parafii. Przydają się tu umiejętności budowlane, stolarskie, ciesielskie Piotra, a niedługo przyda się jego praca jako historyka, publicysty, animatora życia społeczno-kulturalnego. Uczestniczy we wszystkich istotnych pracach konserwatorskich przy morochowskiej cerkwi. Wielokrotnie siedzieliśmy wspólnie z księdzem Julianem w kuchni domu Klajów, prowadząc rozważania o świecie, historii i przyszłości Morochowa. Czuło się, że wszystko jest tu na miejscu, a my jesteśmy w naszym i ważnym centrum świata.

Wielką tragedią dla tutejszych mieszkańców był pożar zabytkowej cerkwi w Komańczy. Dzieło odbudowy należeć będzie przede wszystkim do Ojca Juliana, ale Piotr także nie szczędził swoich sił. Po prostu tu był, wrósł, uczestniczył. Po ludzku, był człowiekiem społecznym, kierującym się empatią do postawy uczuciowej i religijnej wspólnoty. Cały Piotr – „Wiara jest wiara, Bóg jest Bóg, ksiądz jest ksiądz”. To niezwykła, ale i prosta postawa Człowieka Pogranicza Kulturowego.

W autobusie po ukraińsku

Słynna anegdota dotycząca posługiwania się językiem ukraińskim przez mieszkańców Mokrego i Morochowa. Otóż powszechnie znana była powtarzająca się sytuacja, kiedy to w autobusie wiozącym ludzi z Sanoka tylko dwie osoby  rozmawiały ze sobą zawsze po ukraińsku – panowie Klaja i Gruszka – obaj byli rodzonymi Polakami, którzy osiedlili się nad Osławą. Wśród rodowitych Ukraińców była pewna bojaźń przed używaniem swojego języka w miejscach publicznych. Klaja i Gruszka robili jakby na przekór. Oczywiście nie wynikało to z chęci przypodobania się mniejszości, a z satysfakcji życia na tym językowym pograniczu. Piotr zresztą język łemkowski, potem ukraiński poznał już przed przybyciem do Morochowa. Ot tak, nauczył się, bo był piękny. Świadomość znaczenia języka dla Piotra ujawniła się pięknie w corocznych kalendarzach, które przygotowywał dla mieszkańców Morochowa. Kalendarz był zawsze „juliański” i „gregoriański”, polsko-ukraiński. Nie mógł być inny.

Wspólnota Morochów

Piotr bardzo dobrze rozumiał ideę naszego „Sałaszu”, który najpierw w Porażu, Potem w Morochowie w latach 2002 – 2014 prowadził Ośrodek Teatru Kultury z wakacyjnym festiwalem. Chcieliśmy stworzyć pewien wzór kulturowego porozumienia (albo jak chcą inni – pojednania) polsko-ukraińskiego na bazie najlepszych przykładów ze wspólnej  historii. To Piotr odnalazł jedną z nielicznych fotografii cerkiewki w tragicznej Zawadce Morochowskiej. Wiedział o historii wszystko. Zanim ja kupiłem w księgarni jakąś książkę, Piotr już ją przeczytał. Miał fenomenalną pamięć. Nie lubił interpretacji, w znajomości historii cenił znajomość faktów. Stronił od dyskusji oceniających. Wiedziałem, że Piotr doskonale wie to, co trzeba. Dyskusja na tym poziomie wiedzy była często zbędna. Liczyło się to, co z tą znajomością historii można zrobić.

Mogę powiedzieć śmiało, że pośrednio był też spontanicznie etnografem i etnologiem. Po naszym wyjeździe stodoła w Morochowie stała pusta. Piotr zaczął tam gromadzić stare narzędzia i urządzenia rolnicze. Wspólnie z synami odnajdywał je i przywoził z okolic Brzozowa, Rymanowa i innych miejscowości. Powstała pokaźna kolekcja.

Wspólnie z żoną Marysią wspomagali nas zawsze przy Festiwalu „Morochów/Mopoxib”. Byli wiernymi uczestnikami i kibicami. W 2012 roku wspólnie z Piotrem podjęliśmy się urządzenia mogiły pomordowanych Żydów na „Granicach” w Porażu. Udało się pozyskać finansowe wsparcie Państwa. Piotr był twórcą projektu upamiętnienia. Sam osobiście zorganizował jego budowę.

Jako doskonały obserwator rzeczywistości widział, że Morochów stał się wobec sąsiedniego Mokrego miejscowością jakby peryferyjną. To w Mokrem była szkoła, Dom Strażaka, Zespół Pieśni i Tańca „Osławianie” i coroczna impreza „Święto Kultury nad Osławą”.  Nasza, co prawda, artystyczna, ale i periodyczna obecność w stodole morochowskiej była może jakąś inspiracją do tego, żeby zmienić ten stan rzeczy. Faktem jest, że to Piotr stał się jednym z głównych założycieli Stowarzyszenia Na Rzecz Rozwoju Wsi Morochów (2009). Jako reprezentant tegoż stowarzyszenia zaczął pisać wnioski projektowe do różnych funduszy. Tak powstała, według pomysłu i projektu Piotra, ścieżka historyczno-kulturowa „Wokół Baladhory”. To Piotr był autorem tablic informacyjnych ze szczegółowymi opisami historycznych miejsc i wydarzeń. W ramach stowarzyszenia był współorganizatorem pikników rodzinnych czy „Święta Ziemniaka”. Jest autorem znakomitego i pierwszego „Krótkiego przewodnika po dawnej i współczesnej wsi Morochów”. Jest też autorem niezwykłej wystawy – kolekcji „Historia pługa – czyli historia wysiłku konia i człowieka”. Przywrócił także świetność słynnej kapliczce na Morochowskiej Górce, którą przed II wojną światową postawił cudownie uzdrowiony Jan Kochanowski. W ostatnich latach zasłynął odnalezieniem we lwowskich archiwach aktu fundacyjnego klasztoru karmelitów w Zagórzu. Nie zamykał się w gronie morochowskich sąsiadów. Miał kolegów i współpracowników, jak chociażby Leszek Grzyb i Krzysztof Bryndza z pobliskiego Poraża.

I jeszcze, to Piotra zasługą była wizyta w Morochowie wybitnego poety Janusza Szubera (1947-2020) i pamiętne spotkanie z nim. To Piotr przypomniał nam o jego morochowskich przodkach.

„Bieszczad”

Ustrzyckie wydawnictwo historyczne „Bieszczad” jest znakomitością samą w sobie. Teksty historyczne, które ukazują się w „Bieszczadzie”, mają ogromne znaczenie dla regionu, pozwalają nawet  na bardzo szczegółową identyfikację miejsc, ludzi i sytuacji, które – co przecież bardzo charakterystyczne dla Bieszczad – zniknęły z mapy i pamięci. To było bardzo owocne, że szef wydawnictwa Maciej Augustyn podjął współpracę z Piotrem, który w ciągu kilku lat napisał wiele bardzo ważnych dla historii ziemi sanockiej , a w tym Morochowa, publikacji. Trzeba podać ich tytuły: ” Leśniczy z Morochowa, czyli historia powstańca styczniowego” – rzecz o losach Teodora Kurca i Antoniego Lisowieckiego, „Witriany – dziś przyczółek Morochowa, niegdyś odrębna wieś”, „Hipolit Witowski z Morochowa- powstaniec listopadowy, popularyzator nauki i pedagog”, „Kapliczka na Witrianach” i ostatnia jego praca „Polacy w Morochowie do 1947 roku”.  Tylko sam Piotr wiedział, ile wysiłku kosztowało go dotarcie do ważnych informacji. W swojej pracy pt. „Leśniczy z Morochowa…” wspomina :

Dziś, po kilku latach, po spenetrowaniu archiwów, po przetrząśnięciu bibliotek, tych tradycyjnych i tych cyfrowych, po rozmowach z wieloma ludźmi, historykami, tymi z zawodu i tymi z zamiłowania, pasjonatami historii, regionalistami oraz dzięki łutowi szczęścia, mogę opowiedzieć choć cząstkę losów Teodora , leśniczego z Morochowa oraz jego przyjaciela Antoniego Lisowieckiego, właściciela tegoż Morochowa, żołnierzy Powstania Styczniowego.

„…mogę opowiedzieć choć cząstkę…”. Dlatego słowami wybitnego współczesnego ukraińskiego pisarza Tarasa Prochaśki (który zresztą bywał i pisał o Morochowie), można zaliczyć Piotra w poczet owych Niezwykłych, którzy opowiadają historię, bo „Nie ma życia bez opowieści. Bo opowieść jest życiem”.

Rzeczpospolita Morochów

Wyobrażam sobie, że trzymam w ręku przewodnik Piotra po Morochowie i stoję na ulicy tej wsi, teraz, dziś, wśród tych kilkunastu budynków. Otwieram pierwszą stronę, czytam, Piotr pisze:

Morochów to wieś położona na Pograniczu Kultur, Mała Ojczyzna mieszkających tu w zgodzie ludzi różnych wyznań i narodowości – Polaków, Ukraińców, niegdyś także Żydów i Cyganów. To wspomnienie dawnej Rzeczypospolitej w pigułce – tyglu narodów, kultur i wyznań, kraju tolerancyjnego i gościnnego dla każdego, niezależnie od tego, w jakim języku i gdzie się modlił.

Zgoda. I myśmy tego tam zaznali. Ktoś, kto czytał teksty historyczne Piotra, rozumie jego fascynację tym miejscem, które w XIX i na przełomie XIX i XX wieku przeżywało swoją świetność, w którym osiedlały się znakomite postacie, w którym istniał wysoki cywilizacyjnie poziom życia i w którym przenikały się kultury. Do Morochowa ciągnęli ludzie, szukając zajęcia i po otuchę. Piotr swoją żmudną, trudną pracą przypomniał i ujawnił coś, o czym wszyscy dawno zapomnieli, co zniknęło z powierzchni ziemi. Morochów ma historię i tradycję, to nie tylko jakaś tam mała wioska, jakaś tam pozostałość po wysiedleniach Akcji „Wisła”, po PRL-owskim „Mroczkowie”! Historii, którą opisał Piotr, pozazdrościć może niejedna większa miejscowość, a przede wszystkim pozazdrościć może człowieka, który tę historię odkrył i spisał.

Bez zakończenia

Piotr odszedł zdecydowanie przedwcześnie. Pod koniec życia, będąc już chorym, malował obrazy, pejzaże, kościoły, cerkwie. Jego życiowy renesans ciągle trwał. Był posiadaczem wielu talentów, ale też dobrym mężem i ojcem. Widziałem to. No i był nie do zastąpienia. Ja wiem, że on by sobie tego nie życzył, wstydziłby się i uciekał od tego, ale ja to napiszę, że był wielką postacią polskiej kultury, nie tą zza biurka w muzeum, ale tą, która podążała śladem  Vincenza, Reinfussa i Bronisława Piłsudskiego, między ludźmi, w błocie, kurzu i bez orderów. Dziękujemy Piotrze!

 

Bogusław Słupczyński

W latach 2002-2014 organizator Szkoły Dziedzictwa Kulturowego Pogranicza w Morochowie nad Osławą oraz Festiwali „Morochów/Mopoxib”, reżyser, aktor, publicysta.