Dagny Mikoś aktorka, która czaruje głosem

Wagary, Beksiński i pompki

fot. Damian Homa

Dagny Mikoś nie zwalnia tempa. Na co dzień jest związana z Teatrem Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie, ale ze spektaklami i recitalami jeździ po całej Polsce. Gościem Tygodnika była w maju 2019 roku. Do Sanoka ponownie przyjechała na recital, tym razem piosenek francuskich. Sala w Państwowej Szkole Muzycznej jeszcze przed zaplanowaną godziną wypełniła się po brzegi. Dagny przyjechała na zaproszenie Małgorzaty Dąbrowskiej, anestezjolog, która poświecą swoje środki i czas na organizowanie koncertów. Drugą dobrą duszą, dzięki której miał miejsce koncert to dyrektor PSM, Tomasz Tarnawczyk. Korzystając z okazji, zaprosiliśmy Dagny na rozmowę.

– Jesteś bardzo zajęta, miło że znalazłaś czas by przyjechać do Sanoka, a wiem że nie było to łatwe.

– Nie było to łatwe! To prawda! Kiedy Małgosia zapytała kiedy mam czas w kwietniu, odpowiedziałam, że średnio, może któryś weekend. Wstępnie umawiałyśmy się na weekend, czyli majówkowy, ale w końcu wybraliśmy ten piątek (22 kwietnia). Jestem cały czas w drodze między spektaklami w Rzeszowie, Krakowie, kończę studia podyplomowe i czasami koncertuję. Rzeczywiście mam bardzo napięty grafik.

– Niedawno wydałaś płytę z repertuarem Agnieszki Osieckiej. Jak przebiegały prace nad płytą? Dlaczego ten właśnie repertuar wybrałaś?

– Myślę, że nieprzypadkowo jesteśmy tutaj, w Sanoku ponieważ na tej scenie występowałam na imprezie zamkniętej. Impreza wydarzyła się przez Małgosię Dąbrowską, która jest jedną z ofiarodawczyń zbiórki, podczas której zbierałam środki na wydanie wspomnianej płyty. Zrzutkę założyłam, ponieważ podczas pandemii, jako artystka, nie miałam możliwości wydać jej własnym sumptem. Tak się złożyło, że wielu darczyńców było z Sanoka, więc nie dziwne jest, że koncert odbył się właśnie tutaj. Dlaczego Osiecka? Dwa lata wcześniej zostałam laureatką konkursu :Pamiętajmy o Osieckiej”. Było to dla mnie bardzo fascynujące doświadczenie. Razem z ekipą konkursową zjednoliciliśmy z koncertami całą Polskę. Dzięki temu poznałam innych fascynujących muzyków, którzy mnie „otworzyli” na repertuar, który niekoniecznie wcześniej znałam. Jako aktorka, która od dziesięciu lat stoi na scenie, stwierdziłam, że mało znam twórczość Agnieszki, która to twórczość jest niezwykle bogata. I tak zrodził się pomysł by Osieckiej poświęcić więcej czasu. Zaczęłam w materiale Osieckiej szukać siebie i rzeczywiście udało mi się znaleźć dziesięć piosenek, które razem z aranżerem Mikołajem Babulą zinterpretowaliśmy je po swojemu. Zmieniliśmy ich formułę nadając trochę wydźwięku jazzowego. Czy to się spodobało? To jest jak ze wszystkim, niektóre osoby są zachwycone, inne niekoniecznie, są też zaskoczone, że po raz pierwszy (na tej płycie) nie usłyszeli mnie jako aktorki, ale usłyszeli wokalistkę. Pojawiły się głosy; „tak się Osieckiej nie śpiewa”. Osobiście się z tym nie zgadzam. Agnieszka powiedziała kiedyś takie słowa „będę zadowolona, kiedy po moje piosenki będzie sięgał każdy, kto tylko chce”., Agnieszka chciała by jej utwory żyły, by pojawiały się nowe interpretacje i myślę, że dokładnie w ten nurt się wpisaliśmy. Dodam, że jesteśmy po bardzo dużym koncercie w Krakowie w teatrze Variete. Nie wszyscy nasi słuchacze mogą przyjechać na Podkarpacie, a Kraków dał większe możliwości dojazdowe i powiem szczerze, że jak usłyszałam że na widowni są osoby z Podkarpacia, Małopolski, Śląska a nawet Mazur wzruszyłam się bardzo. Nie ma lepszej wiadomości dla artysty, niż to że ktoś specjalnie przyjeżdża na koncert i do tego pokonuje setki kilometrów!

– Dla wielu artystów czas pandemii był nawet traumatyczny, jak sobie poradziłaś w tych chwilach „zamknięcia”.

– Pokłosie pandemii trwa nadal. Nie wróciliśmy do takiej frekwencji na deskach teatru jak przed pandemią. Oczywiście nie narzekamy na brak publiczności, ale spektakli w porównaniu do 2018 roku jest o polowe mniej. Trzeba było znaleźć inne formy wyrazu. Poszłam w stronę nagrywania materiałów. Chociażby ta w. Chociażby ta płyta już na zawsze ze mną zostanie. Zadbałam o swój rozwój, zaczęłam zapisywać się na różne kursy, by nie marnować tego czasu. Rozpoczęłam studia podyplomowe z zarządzania kulturą, które teraz kończę. Zajęłam się również prowadzeniem warsztatów aktorstwa przez internet. Dojrzałam do tego, że mam się czym dzielić. Już coś zrobiłam w swoim życiu i warto tą wiedzą się dzielić z innymi.

– Wiele lat chodziłaś do szkoły w Sanoku, jak ten czas wspominasz.

fot. Damian Homa

– Może to trochę zabawne, ale jak myślę o Sanoku, przypominają mi się wagary, na które
wybierałam się sporadycznie(sic!). Podczas tych wypadów odwiedzałam Muzeum Historyczne. Obrazy Beksińskiego wisiały wtedy na poddaszu. Siadałam między nimi. Bardzo lubiłam tamtą przestrzeń i miejsce. Wiele lat minęło, jednak obrazy, które wtedy zobaczyłam, do dziś pozostają w mojej pamięci. 

– Na koniec proszę, wyjaśnij czytelnikom genezę twojego imienia, Dagny.

– Ta historia jest nieco skomplikowana, bo nawet chodząc tu do liceum posługiwałam się formą Dagna i tak też miałam w dokumentach. Imię dostałam po żonie Stanisława Przybyszewskiego – Dagny Przybyszewskiej, która była muzą poetów młodopolskich. Dagny nie była Polką. Dagny to imię norweskie i oznacza nowy dzień, albo jutrzenkę. Mój tata, kiedy usłyszał o Dagny Przybyszewskiej, zażartował, że jak będzie miał córkę to będzie chciał ją tak nazwać. I tak się stało. Dopiero w trakcie studiów, zrobiłam porządek z imieniem, bo w pewnym momencie miałam trudności z dokumentami. Na afiszach byłam jako Dagny, w umowach była Dagna i dochodziło do nieporozumień, niepoprawnych PIT-ów itp. Kiedy wychodziłam za mąż skorygowałam we wszystkich urzędach formę mojego imienia. Jestem Dagny.

fot. Damian Homa

– Wiele się mówi o niezwykłych, czy niecodziennych rytuałach artystów, które mają zapewnić dobry występ. Czy masz taki rytuał?

– Rzeczywiście środowisko artystów jest bardzo przesądne. Może nie rytuał, ale zawsze przed występem na rozgrzanie się robię pompki. Może to wyglądać zabawnie, ale pomaga mi to przygotować i ciało i głos do wzmożonej pracy.

Rozmawiała Edyta Wilk