Ćwierć wieku od awansu Stali (część 2)
Kontynuujemy wspomnienia ludzi Stali z pamiętnego awansu do II ligi w czerwcu 1998. Dziś zapoznajmy się z wypowiedziami trzech piłkarzy.
Robert Ząbkiewicz (kapitan): – Awansowaliśmy i byliśmy z tego powodu bardzo szczęśliwi. Własnymi siłami dążyliśmy do tego, żeby osiągnąć sukces. Przed sezonem powiedzieliśmy sobie z trenerem, że będziemy chcieli ugrać coś więcej. Poświęciliśmy się i to się udało. Wszyscy wtedy pracowaliśmy zawodowo, a trenowaliśmy popołudniami. Nie było to łatwe, nikt nam w tym specjalnie nie pomagał. Trzeba też przyznać, że była to grupa fajnych zawodników. Potem nie za bardzo mieliśmy jakąkolwiek pomoc w sensie wzmocnienia zespołu itd. Okazało się, że w II lidze byliśmy za słabi i skończyło się jak skończyło. Ale zapisaliśmy to sobie w swojej historii.
Roman Lechoszest: – Dla mnie to był niezwykły dzień. Byłem najstarszym zawodnikiem w drużynie, miałem 35 lat, i nigdy w życiu nie myślałem, że mogę ze Stalą Sanok wejść do drugiej klasy rozgrywkowej, a tu niemalże na zakończenie gry w tym zespole trafiła się taka sytuacja. Miałem wybitnych młodszych kolegów, którzy na boisku stworzyli drużynę popartą umiejętnościami. Do ich indywidualności należy jeszcze dołożyć jedną rzecz: znakomicie rozumieliśmy się w każdej formacji i jako zespół. Wszystko to było zgrane i wyszła z tego silna drużyna. Nie baliśmy się nikogo, umieliśmy narzucić swój styl gry, potrafiliśmy bronić, rozgrywać i atakować. Wydaje się, że być może była to najlepsza drużyna w ówczesnej historii Stali. Zresztą wynik mówi sam za siebie. Później nigdy już nikt nie zbliżył się do tego. Po remisie 1:1 w Łukowie w środę, rewanż w Sanoku był w niedzielę. Wynik pierwszego pojedynku stanowił dobrą pozycję wyjściową dla nas jako gospodarzy. Ciężar gatunkowy drugiego spotkania był niesamowity, a dla mnie była to szansa życiowa. Miałem tę przyjemność, że do Sanoka specjalnie przyjechał mój nieżyjący już ojciec. Gdy przypominam sobie ten mecz, to rzeczywiście byliśmy lepsi z gry, chociaż nie udokumentowaliśmy tego w 90 minutach. Po bramce na 1:1 z dosyć przypadkowego karnego była dogrywka, w której potrafiliśmy pokazać swoją wyższość właśnie zespołowością i płynnością gry. Pamiętam też doskonale pogodę, bo podczas meczu nastąpiło oberwanie chmury, po której sędzia Ryszka w Warszawy nakazał poprawienie linii (wtedy najwierniejszy kibic Stali Jerzy Sabat w pośpiechu wykonywał na nowo zmyte deszczem oznaczenie na murawie – przyp. PP). Dla mnie był to wspaniały dzień, wybitny ze względu na wszystko, szczególnie emocjonalnie. Powiodło się. Takie dni pamięta się do końca życia.
Maciej Kuzicki: – III liga okazała się wówczas udana, tym bardziej, że była to bardzo mocna grupa i grało tam dużo „firmowych” ekip. Przed sezonem nie było tematu, że gramy o awans, a na koniec wyklarowało się, że zajęliśmy pierwsze miejsce, czego nikt się nie spodziewał. Skoro więc udało się, to próbowaliśmy dalej. Zakwalifikowaliśmy się do baraży i po remisie na wyjeździe przystąpiliśmy do rewanżu u siebie. Pamiętam, że było parno, potem ulewa. Spotkanie było wyrównane. Zarówno ja, jak i Marek Węgrzyn mieliśmy wtedy po 20 lat. Trener na nas postawił i dawaliśmy z siebie ile mogliśmy, żeby pomóc drużynie.
Ostatnie komentarze