Montaż czujników monitorujących stężenie pyłów
W trosce o zdrowie i środowisko

Kilka dni temu zamontowano w mieście czujniki monitorujące stężenie pyłów. Równomiernie rozlokowana siatka dokonuje pomiarów pyłów zawieszonych PM10 i PM2,5, temperatury, ciśnienia i wilgotności poprzez laser rozpraszający się na cząstkach powietrza i fotodiodę wyłapującą ich rozproszenie. Zaczęliśmy śledzić pracę czujników, dzięki aplikacji map.airly.eu i okazało się, że nie jest różowo. Bywa czerwono, niestety. O rozmowę poprosiliśmy przewodniczącego miejskiej Komisji Ochrony Środowiska i Porządku Publicznego, radnego Witolda Święcha.

Pomysł, by monitorować powietrze w Sanoku nie zrodził się nagle, prawda?

Na początku chodziło o to, aby zautomatyzować pomiar jakości powietrza. Na podstawie informacji, jakie uzyskiwaliśmy, także jako członkowie Komisji Ochrony Środowiska, o innych miastach, o Jaśle, Przemyślu, Rymanowie czy Rzeszowie, niedawno o Mielcu – wszystkie mają stacje pomiaru jakości powietrza z WIOŚ-iu, automatyczne. Komisja wnioskowała o to, aby zmodernizować „zwykłą” stację, która istnieje w Sanoku, z której odczyt jest manualny, na automatyczną i zamontowanie drugiej stacji na Posadzie. Otrzymaliśmy odpowiedź: modernizacja około 200 tys., budowa nowej – około 300 tys. zł. WIOŚ zgodził się na zamontowanie czy modernizację stacji, pod warunkiem, że wszystko sfinansujemy sami.

I pojawiły się czujniki, dużo tańsze od stacji WIOŚ.

Co pewien czas, temat powracał. Próbowaliśmy znaleźć coś, na co zdecydowały się przed nami inne samorządy, co jest sprawdzone, a co nie jest tak kosztowne. Okazało się, że rzeczywiście jest taka możliwość. Oczywiście „coś za coś”. Mając na uwadze wybór np. miasta Krosna (również na ten moment nie posiadają automatycznej stacji WIOŚ) dowiedzieliśmy się, że istnieją na rynku rozwiązania, które działają w sposób automatyczny, chociaż jeśli chodzi o pomiar – mierzą tylko kilka parametrów jakości powietrza. Zapewne z tego wynika o wiele niższa cena tych urządzeń.
Zorientowałem się w temacie konkretnie tych urządzeń, które zostały zamontowane w Sanoku. Jak informuje producent: „Każde urządzenie ma kalibrację początkową, która powinna wystarczyć na okres ok. 3 lata”. Dodatkowo: przeprowadzone były badania równoważności czujników z pomiarami grawimetrycznymi PM10, PM2,5, oraz PM1 w Instytucie Podstaw Inżynierii Środowiska Polskiej Akademii Nauk w Zabrzu.
Można zatem wnioskować, że posiadamy narzędzie, które w sposób bliski do rzeczywistego odzwierciedla stan badanych parametrów.

Jaki argument zdecydował ostatecznie o zakupie i montażu czujników?

Chodziło o to, by sprawdzić, czy problem istnieje. Zawsze powtarzam, zdrowie jest najważniejsze, a w utrzymaniu zdrowia – najważniejsza jest prewencja, leczenie to ostateczność. W Sanoku można się było spodziewać zanieczyszczeń, aczkolwiek nie zdawałem sobie sprawy, że skala jest aż taka. Trzeba się zastanowić, co z tym zrobić.

Co z tym robić?

Nie panikować, nie wpadać w stan przerażenia, nie uciekać, bo i dokąd? Na pewno można wykorzystać aplikację dostępną na smartfony, mapy z aktualnymi odczytami w internecie… Po prosu być świadomym ew. zagrożeń. Chodzi też o to, żeby ktoś nam w niedalekiej przyszłości nie zarzucił: było zagrożenie, my o tym nie wiedzieliśmy, nikt nas o tym nie poinformował. Dzięki czujnikom widać ewidentnie, że problem istnieje, a przede wszystkim – kiedy istnieje.

Problem istnieje, ale każdy musi się z nim zmierzyć sam, przynajmniej na obecnym etapie.

Społeczeństwo jest przyzwyczajone, że należy podać informację w pełnej wykładni. Montując czujniki, dajemy narzędzie, na które nas stać. Od mądrości poszczególnych osób zależy, czy zechcą z tego narzędzia skorzystać, czy nie. WIOŚ podaje normy w taki sposób, że pewien pył nie może przekraczać wartości w skali roku; jeśli przekroczy, wtedy dopiero ma szkodliwy wpływ na nasze zdrowie. I słusznie. Pełne wnioski będziemy mogli wysnuć dopiero za pewien czas. Czujniki to doskonałe rozwiązanie na doraźne decyzje. Być może osoby, które zmagają się z problemami zdrowotnymi, takimi jak astma, nie zdawały sobie dotąd sprawy z pewnych zależności i wpływu otoczenia na ich samopoczucie. Być może tym osobom pomożemy.

W jaki sposób?

Sugerując, jak należy się zachowywać, kiedy stężenie szkodliwych pyłów jest wysokie. Na przykład unikać aktywności fizycznej albo wietrzyć mieszkanie rano, a nie wieczorem, kiedy w sezonie grzewczym zawsze stężenie szkodliwych substancji w powietrzu jest największe. Chcemy osiągnąć pewien stan wrażliwości społecznej czy też samoświadomości. Nie zaszkodzi, jeśli rodzice, przed spacerem z dziećmi zwrócą uwagę na to, co pokazują czujniki w ich okolicy. Jeśli jakość powietrza jest niezadowalająca, po prostu przełożyć wyjście na inny dzień. Oczywiście, ostateczny wybór pozostawiamy mieszkańcom…

Wskazania czujników zmieniają się, smog nie utrzymuje się, jak na razie, przez dłuższy czas.

Naszym sprzymierzeńcem w przypadku zanieczyszczeń utrzymujących się w powietrzu jest wiatr. Wystarczy kilka godzin aby czujniki „zmieniły barwę” na kolor zielony. Nie potrzebujemy wichur, wystarczy jednostajny kierunek, który „przewietrzy” miasto. Dzięki czujnikom możemy ocenić, kiedy powietrze jest czyste. Oczywiście, nikomu nie każemy pozostawać w mieszkaniu, kiedy czujniki barwią się na czerwono. Samemu trzeba wybrać to, co, naszym zdaniem, może być korzystniejsze dla naszego zdrowia.

Powinniśmy powtarzać w kółko, co warto robić, aby nasze zachowania były prozdrowotne?

Jeśli chodzi o propagowanie zdrowego stylu życia, to mam wrażenie, że w tej dziedzinie większość jest zdominowana przez mniejszość, ale za to taką, która potrafi „głośno krzyczeć”. I nie mam na myśli tutaj tylko tematów związanych z powietrzem. Można by wymienić wiele dziedzin naszego codziennego życia, w których podejmujemy decyzje na zasadzie – „przecież inni tak robią, czyli to jest słuszne, bezpieczne”. Wg mnie niejednokrotnie w takich sytuacjach popełniamy błędy, poddając się niejako decyzjom innych. Niejednokrotnie jest to kilka procent osób, które „przekrzykują” nasz zdrowy rozsądek, mówiąc, że nie pozwolą sobie niczego zabronić, że mają prawo do takich czy innych zachowań. Pozostawmy ich samym sobie, i działajmy tak jak podpowiada nam nasze doświadczenie życiowe.

Wracając do czujników: może zadbamy, dzięki nim, o to, czym i jak palimy w piecach?

Dajemy pewnego rodzaju narzędzie, będziemy obserwować i wyciągać wnioski. Wydaje mi się, ze służby burmistrza tematem mogą się zająć, zaobserwować wykresy, kiedy rośnie, a kiedy maleje poziom zanieczyszczeń i może uda się wyprowadzić z tego jakieś wnioski, powtarzalność. Ten kierunek działania na pewno można rozwinąć. Na Komisji temat będzie podejmowany, jeśli będą konstruktywne wnioski, oczywiście będziemy je wdrażać.

Czy można dociec, analizując wskazania czujników, gdzie jest źródło zanieczyszczeń?

Można próbować je dociec, gdzie i w jakim czasie pojawia się największe zanieczyszczenie, czy jest ono chwilowe, czy długotrwałe, chociaż do tego potrzeba by było więcej czujników czy stacji WIOŚu – oczywiście automatycznych. Niestety w Sanoku, musimy bazować na tym co jest. Trzeba iść w kierunku wykrywania, eliminowania źródeł szkodliwych substancji w powietrzu, karania, ale do tego byłyby potrzebne konkretne narzędzia. Straż Miejska ma uprawnienia, by reagować w takich sytuacjach i sprawdzać, co jest „na ruszcie”.

A gdyby się okazało, że nie indywidualny ruszt zanieczyszcza, lecz jakiś większy „kociołek”?

Gdyby się okazało, że jesteśmy w mieście podtruwani, mielibyśmy spory problem. Z tego co wiem, duże zakłady powinny mieć specjalne filtry i emitować spaliny oczyszczone. Z ich strony nie powinno nam nic grozić. Nie podejrzewam, żeby się coś złego tutaj działo. Miejmy nadzieję, ze wszystko jest w porządku. To zresztą będzie można ocenić na wiosnę i w lecie. Po zakończeniu sezony grzewczego będzie można stwierdzić, czy zanieczyszczone powietrze to tylko problem zimy, czy też tkwi on głębiej, rozciąga się w czasie. Na przykład obserwacja kierunku wiatru w zestawieniu z zachowaniem czujników da pewien obraz czy mamy do czynienia w Sanoku z takim problemem. Ale tego będziemy dociekać po dłuższych obserwacjach. Na razie są czujniki, które tworzą bazę informacji i na ich podstawie będziemy mogli cokolwiek wnioskować.

Podsumujmy: co zyskujemy, mając możliwość podglądania, co się wokół nas dzieje, co wdychamy?

Można do sprawy podejść na 2 sposoby: jeśli coś nie jest zbadane, więc uznajemy, że jest nieszkodliwe; oraz: badamy wnioskujemy i działamy. Przede wszystkim: prewencja. Należy o problemie mówić, jeśli tylko występuje, także przedstawiać go obrazowo, bo wiemy, że współcześnie jest to najskuteczniejszy przekaz. Zaklinanie rzeczywistości i przekonywanie, że nic się nie dzieje, niewiele nam da.
Z drugiej strony – nie biczujmy się, że jesteśmy zagrzebani w smogu. To nieprawda. Żeby wiatr wywiał smog np. z Krakowa, potrzeba długiego czasu, w Sanoku wystarczy kilka godzin. Nasze położenie, ukształtowanie terenu jest prozdrowotne o tyle, ze smog zanieczyszczone powietrze może być wypychane przez wiatr, w dwóch kierunkach w krótkim czasie. Jednak jeżeli wiatru nie ma, wtedy należy obserwować czujniki i zachować szczególną ostrożność, gdy pokazuje się czerwony kolor.
Nie do końca podoba mi się to, co się przy tych czujnikach pojawia: „Zostań w domu” na przykład. Nie można tak kategorycznie formułować przestróg, ponieważ nie należy popadać w skrajności.
Trzeba mądrze z tych ostrzeżeń korzystać. Biegamy, kiedy czujniki są zielone, wietrzymy raczej rano lub w ciągu dnia, wieczorem po ewentualnym sprawdzeniu jakości powietrza, obserwujemy, co się wokół nas dzieje. Możemy sobie na to pozwolić, bo mamy do tego narzędzia. Oczywiście – nie musimy.

Małgorzata Sienkiewicz-Woskowicz