Jacek Lipiński – nazwałbym się sanockim dokumentalistą

 

Klub Sanockich Fotografików

Jakiś czas temu odwiedzaliśmy Klub Sanockich Fotografików. Na naszej stronie internetowej gościła już pani Maria Kępa, i pan Marian Kraczkowski, Annę Padamczyk – Budzyn.

Dzisiaj przedstawiamy pana Jacka Lipińskiego.

 

Jacek Lipiński - nazwałbym się sanockim dokumentalistąPan Jacek Lipiński to następny fotografik którego odwiedzamy. W Klubie Fotografików działa od lat i ma za sobą wiele wystaw. Fotografia pociągała go od zawsze, ale dopiero na emeryturze aparat stał się jego nieodłącznym towarzyszem. Pana Jacka znamy przede wszystkim z relacji fotograficznych różnych sanockich wydarzeń, wernisaży i „specyficznego oka” którym uwiecznia sanocki krajobraz. Prywatnie jest mężem Marii, ojcem pięciorga dzieci i dziadkiem dziesięciorga wnucząt.

Czy pamięta pan swoje pierwsze zdjęcie?

Moje pierwsze zdjęcie zrobiłem swojej żonie, rosyjskim aparatem, chyba Smieną. Aparat był pożyczony. Zdjęcia drukowałem i wrzucałem do szuflady. Kiedy dzieci były małe to większość zdjęć trafiała do szuflady, aż ktoś się nimi zachwycił i przymusił mnie by pokazać je szerszej publiczności. Bardzo miło wspominam czas spędzony w ciemni, kiedy powoli wyłaniała się fotografia. Dokumentowałem trochę swoje pociechy, ale w pewnym momencie nastąpiła przerwa aż do pojawienia się fotografii cyfrowej.

Panie Jacku czym się pan zajmował zawodowo?

Przez 40 lat pracowałem jako geodeta.

Czyli jako geodeta obcował pan z krajobrazem?

Jako geodeta jeździłem po terenie i to może rzutuje na moje fotografie. Proszę zauważyć, że geodeci to ludzie którzy lubią porządek i to widać w moim kadrze. Wszystko muszę mieć uporządkowane. Zdjęcie – kadrowanie zaczynam od prostowania i wyrzucenia wszystkiego co zbędne.

Pana dzieci i wnuczęta mieszkają w Krakowie, dlaczego pan został w Sanoku?

Bo lubię Sanok. To prawda, że dzieci proponowały nam sprzedanie wszystkiego i zamieszkanie w Krakowie, ale ja uwielbiam Sanok. Dobrze się tu czuje.

Które miejsce w Sanoku jest pana ulubionym?

Skansen, park i lubię chodzić po centrum. Kiedy Posada nie była odremontowana, lubiłem fotografować stare domy. Lubię spacerować. Poznaje miasto przez obserwacje przyjezdnych ludzi. Zwracam uwagę na to co fotografują, jak patrzą na nasze miasto. Sanoczanie maja swoje utarte ścieżki którymi się przemieszczają. Przyjezdni wprost przeciwnie, inaczej patrzą na nasze miasto.

Jako artystyczna i uporządkowana dusza, co by pan zmienił w Sanoku?

Kilka lat temu funkcjonowała na rynku „Galeria Rynek” Tworzyło ją dziecięciu pasjonatów, których prace wisiały na ścianach, czy rzeźby stały na podłodze i każdy z nas miał dyżury w galerii. Jako nieformalna grupa uiszczaliśmy podatek do kasy miasta. Sami dbaliśmy i remontowaliśmy pomieszczenia. „Galeria Rynek” przyciągała mnóstwo turystów w lecie oraz sanoczan, którzy wyjechali z miasta. Mamy księgę pamiątkową z setkami wpisów, nawet podróżników z Chin. Niestety zostało to zlikwidowane. Organizowaliśmy mini koncerny, muzyczne czwartki, zajęcia dla dzieci, wychodziliśmy grupą ze sztalugami na Rynek. Zaprzyjaźnieni muzycy wtedy przygrywali, okna były otwarte i muzyka przyciągała wędrujących przez Rynek. Do tej pory ludzie wracają i pytają o tę galerię i takiego miejsca mi bardzo brakuje w Sanoku. Po drugie to rzeźby na Okopisku i obok tzw. „Alfy”. Rzeźby to prace dyplomowe absolwentów ASP w Krakowie. Rzeźby są zaniedbane, nieco za bardzo zakryte w niektórych miejscach i brakuje tabliczek, kto je wykonał. Byłaby to również ciekawostka zarówno dla turystów, jak i sanoczan.

Ulubiona fotografia, bądź cykl?

Fotografowanie rzeźb! Przełomowym momentem w moim życiu był EXODUS Piotra Worońca w Woli Sękowej. Od lat obserwuje rzeźby wkomponowane w tamtejszy krajobraz, ich przemijanie, jak się zmieniają, poddają czasowi. Drugim miejscem które lubię i mnie inspiruje to Zagórska Droga Krzyżowa, którą fotografuję od samego początku powstawania. Efektem były trzy wystawy w Sanoku, Zagórzu i Lesku.

Plany na przyszłość?

Sanok! Uwielbiam obserwować emocje jakie towarzyszą ludziom np. na wernisażach. Lubię robić np. kilkanaście zdjęć danej osoby, jedno po drugim. Te fotografie pokazują nasze uczucia. Lubię spacerować po mieście. Uwieczniać jego fragmenty i po kilku latach znów te same fragmenty. Lubię patrzeć jak miasto żyje, zmienia się, oddycha. Zdjęcia miasta wrzucam w sieć i widzę jak te zdjęcia podobają się ludziom, bo przywołują wspomnienia. Nazwałbym się miejskim dokumentalistą. Mój profil na Facebooku obserwuje wiele osób i często dostaje prośby od sanoczan, którzy już lata mieszkają poza Sanokiem, a nawet na innym kontynencie o zrobienie fotografii konkretnych miejsc. Przyglądają się jak zmieniły się np. szkoła do której uczęszczali czy konkretna ulica. To bardzo miłe prośby. Robię to co się ludziom podoba, sprawia przyjemność. I taki mam plan na przyszłość, nadal spacerować z aparatem.

Rozmawiała Edyta Wilk