Żyć trzeba najmocniej jak tylko się da

Ludzkie losy

 

Urodziła się w Lutowiskach w 1930 roku. Przeżyła wojnę, wysiedlenie pod obwód chersoński, potem przeprowadziła się na wieś w okolicach Kijowa. Tam ją zastała trwająca wojna Rosji z Ukrainą. Musiała zostać ewakuowana, trafiła do Polski, potem znów musiała pojechać w Ukrainę. I znów do Polski. Obecnie dołączyła do rodziny koło Edynburga. Babcia Olga Petiach, dziewięćdziesięcioletnia staruszka o bystrym spojrzeniu i niepokornym charakterze.

– Jak to się stało, że pani Olga trafiła do Sanoka? Historia sięga 2011 roku, kiedy to poznałam jej córkę Natalię Klasztorną, wybitnego etnologa, z którą to prowadziłam wiele projektów i często zapraszałam na nasze wydarzenia i koncerty. Natalia jest doskonałą znawczynią tematyki Bojkowskiej, autorką wielu prac dotyczących szczególnie Borkowszczyzny Zachodniej. W ponad 600 stronicowym tomie opisała historię przesiedlania Bojków na tereny byłego ZSRR.

W 1951 roku przesiedlenia były obustronne. Polaków z terenów byłego ZSRR wysiedlano w Bieszczady, natomiast Bojków do obwodów chersońskiego, dnieprowskiego, odesskiego. Wysiedlenia tak daleko od granic z Polską miały na celu szybszą asymilacje. Jednak to się nie udało. Bojkowie kultywowali tradycje, obrzędy, szyli stroje i spotykali się by nie zapomnieć skąd pochodzą.

Olga jako osiemnastoletnia dziewczyna przesiedlenie przeżyła bardzo mocno. Jednak powrotu nie było. Na Chersońszczyźnie wyszła za mąż urodziła córkę Natalię i po prostu żyła. Natalia poszła na studia do Kijowa. Jako jedynaczka chciała by rodzice byli bliżej więc namówiła ich do przyjazdu. Jednak gospodarze z dziada, pradziada powiedzieli, ze w Kijowie nie będą mieszkać, tylko chcą na wsi, gdzie ogrody, sady i pola. Zamieszkali 40 km od Kijowa. Natalia wyszła za mąż i urodziła trzech synów.

Kiedy wybuchła wojna, już w marcu 2022 gdy zaczęły się naloty na Kijów, Natalia z dwoma młodszymi synami przyjechała do Sanoka. Starszy syn i ojciec  zaciągnęli się do tak zwanej Nacjonalnej Armii. Mieli pełne ręce pracy i nie mogli jeździć na wieś do babci Olgi (jej mąż umarł kilka lat wcześniej). Babcia była sama i z racji wieku coraz mniej sprawna. Rodzina chciała wysłać ją do Polski, ale babcia uparcie mówiła:

– Skoro przeżyłam II wojnę światową to i tą przeżyje. Jak Moskal mi wejdzie do domu to dam mu siekierą po łbie!

Staruszkę w końcu przekonano mówiąc, ze owszem siekierą jednego ubijesz, ale przed resztą już nie uciekniesz, do piwnicy się nie schowasz.

Zapłakana babcia trafiła do Sanoka.

– Bardzo płakała. Tłumaczyliśmy jej, że są tu dobrzy ludzie. Jak przekroczyliśmy granicę zatrzymałam auto koło Ustrzyk i pokazałam w kierunku Lutowisk mówiąc, że wraca praktycznie na ojcowiznę.  Do Ustrzyk chodziła pani na jarmark. W końcu babcia się uspokoiła. Zamieszkała z Natalią i dziećmi. Natalia chciała znaleźć pracę mimo doskonałej znajomości języka polskiego i wybitnych osiągnięć nie udało się – opowiada Marianna.

 

Po dwóch miesiącach jeden z synów Natalii dostał stypendium naukowe  w Szkocji, więc rodzina zdecydowała, że takiej okazji nie można przepuścić. Pozbierali pieniądze i babcię umieścili w ośrodku dla seniorów Boguchwale. Natalia poleciała z dziećmi do Szkocji. Myślała, że wróci, lecz to się nie udało. Brakło pieniędzy na dalszy pobyt babci w Boguchwale.

W tym czasie do Polski przyjechała grupa 40 dzieci i opiekunów z domu dziecka z Ukrainy. Chłopcy mieli zostać przetransportowani do Kanady, ale to nie wyszło. Marianna zadzwoniła do biskupa z Gorlic i poprosiła o pomoc dla sierot. Znalazł się ośrodek w Gładyszowie w którym dzieci mogły zamieszkać.

I tu zrodził się pomysł, czy babcię by nie umieścić w ośrodku wraz z chłopcami. Okazało się to możliwe. Mało tego, pobyt babci był dla maluchów bardzo twórczy. Uczyła ich szyć maskotki, reperowała im ubrania i po prostu była im… babcią. Choć wyjazd z Boguchwały znów był okupiony żalem i łzami.

– Znów mnie przesadzają, od korzeni dalej zabierają.

Tu się znów zrodził problem z wizą. Dopiero w sierpniu 2023 babcia znów została przetransportowana do Ukrainy by załatwić formalności, odebrać dokumenty. Nie obyło się bez trudności bo babcia nie ma telefonu i aplikacji typu m-obywatel. Jednak dzięki dobrym osobom udało się pokonać wszelkie trudności i zupełnie niedawno babcia została przewieziona do Sanoka, z Sanoka do Krakowa, gdzie przyleciał po nią wnuk i poleciała do rodziny.

Z babcią udało się odwiedzić jej rodzinne strony, które zwiedzała ze łzami w oczach.

– O tu jest kościół jak i był. Tu mieszkał Żyd, który miał sklep. Tu jest nasza chata! – Wskazała na rozpadający się dom, który niegdyś był domem jednego z najzamożniejszych gospodarzy w okolicy.

– Tutaj, tam po horyzont były nasze pola. A tam za ta górką była ścieżka, którą chodziliśmy na targ do Ustrzyk. Zawsze wszędzie chodziliśmy. Ludzie wtedy byli mocniejsi.

Babcia jest silna i pogodna,  mało tego potrafi pocieszać innych. Wciąż czyta książki w kilku językach. Choć mocno przeżyła następne „przesiedlenie” nie poddała się. Kiedy jechałyśmy z nią z Ukrainy, już miała plany, że skoro los ją tam do tej Szkocji wiedzie, to ona założy tam szkołę malowania pisanek i robienia ptaszków ze słomy. Kiedy doleciała do Edynburga zadzwoniła:

– Polska i Ukraina są piękne! Szkocja jest taka szara! Jak ja tu mam żyć!

– Jak to jak babciu, tak jak zawsze. Najmocniej jak potrafisz.

Edyta Wilk

Żyć trzeba najmocniej jak tylko się da

Babcia Olga i Marianna Jara w Sanoku