ŁADNE KWIATKI!

Chorwacja – gloria victis!

„Ze wszystkich rzeczy nieważnych piłka nożna jest najważniejsza”. Prawdziwości tego powiedzenia św. Jana Pawła II, który sam przecież był zapalonym sportowcem-amatorem, doświadczaliśmy przez miesiąc, od połowy czerwca do połowy lipca, podczas Mundialu w Rosji. Piłkarskie mistrzostwa świata odsunęły w cień finałowe rozgrywki siatkarskiej Ligi Narodów, lekkoatletyczny Drużynowy Puchar Świata, a nawet tenisowy turniej na kortach Wimbledonu i skupiły przed telewizorami nawet osoby, które na co dzień nie śledzą zbyt pilnie zmagań sportowców.

W fazie grupowej Mundialu, kiedy już było wiadomo, że Polakom, mówiąc delikatnie, nie idzie, na Facebooku pokazało się zestawienie wyników naszych siatkarzy i piłkarzy na światowych imprezach w ostatnich dwóch dekadach. Wniosek był prosty: szum wokół piłkarzy jest – w porównaniu z siatkarzami – odwrotnie proporcjonalny do wyników. Przypomniano też postać Sebastiana Kawy, wielokrotnego mistrza świata w szybownictwie, o którym przeciętny kibic zapewne nawet nie słyszał.

Cóż, sport nie bywa sprawiedliwy. W sporcie bowiem, oprócz tego, jak wybitne osiągasz wyniki, ważne jest jeszcze – w jakiej dyscyplinie. Szybownictwo, z całym szacunkiem, jest sportem niszowym i nawet światowe sukcesy naszych pilotów nie są w stanie wzbudzić takiego zainteresowania, jak II-ligowa kopanina drużyn piłkarskich. Nie mówiąc o mistrzostwach świata.

O występie polskich piłkarzy w Rosji chciało by się jak najszybciej zapomnieć. Rozczarowanie było ogromne z dwóch powodów. Pierwszy to zjawisko, z którym mieliśmy do czynienia nie po raz pierwszy, a które red. Bohdan Tomaszewski nazwał kiedyś „rozkręcaniem nadmiernych nadziei przed zawodami”. Wierzyliśmy, że Polacy są mocni, w końcu, jak mniemaliśmy, ósme miejsce w rankingu FIFA nie wzięło się znikąd. A poza tym w eliminacjach przed Mundialem wypadliśmy naprawdę nieźle. Tej wiary nie nadwątliła nawet słaba gra polskich piłkarzy w ostatnich sparringach przed mistrzostwami. Widzieliśmy się przynajmniej w ćwierćfinale…

Red. Przemysław Babiarz w wywiadzie na temat kondycji polskiego sportu, który w 2012 roku przeprowadziłem z nim dla podkarpackiego dwumiesięcznika VIP Biznes&Styl, tłumaczył to zjawisko tak: „Proszę zauważyć, że media, zwłaszcza elektroniczne, są coraz bardziej podporządkowane regułom widowiska. A w widowisku pesymista zawsze przegrywa, jest mniej lubianą postacią, w związku z czym wszyscy – politycy, dziennikarze, wreszcie sami sportowcy – chcą być optymistami, powtarzać, że będzie dobrze. W widowisku nie chodzi o opis świata zgodny z prawdą i sumieniem dziennikarza, ale o to, by było >>kolorowo<<. Jednym z elementów tego, by było >>kolorowo<<, jest rozbudzanie oczekiwań. Czasami nadmiernych”. Niestety, takie myślenie ma – jak każde kłamstwo – krótkie nogi i kończy się ogromnym rozczarowaniem.

Brak formy moglibyśmy piłkarzom jeszcze wybaczyć. Cóż, każdemu może zdarzyć się, że nie trafi z dyspozycją na najważniejszy turniej… Ale o wiele trudniej – i to jest druga przyczyna naszego rozczarowania – wybaczyć im brak woli walki, za którą cały kibicowski świat tak pokochał Chorwatów. Miarę goryczy dopełniło to, że w ostatnich minutach meczu z Japonią Polacy dostosowali się do przeciwników i obie drużyny, zadowolone z wyniku 1:0 dla naszych (nam dawał zwycięstwo, a Japończykom zapewniał wyjście z grupy), uraczyły kibiców pokazem antyfutbolu. „Wygrali mecz, ale nie odzyskali honoru” – to najlepszy komentarz do „popisów” Polaków w „meczu o honor”, jaki przeczytałem. Zrozumieliśmy, że Polacy nie tylko są bez formy, ale i atmosfera w zespole nie jest najlepsza. A w takiej sytuacji rzeczywiście trudno jest walczyć i wygrywać.

No i zaczęły się „wypominki”: ile to czasu nasi spędzili przed Mundialem na boisku, a ile grając w reklamach. Że są finansowymi krezusami, których za te kosmiczne gaże stać było jedynie na „odwalenie maniany” itd. Nie dołączałem do tego chóru, w myśl zasady „ciszej nad tą trumną”. A poza tym, jak mówiłem znajomym, to – z całym szacunkiem – tylko sport. Jest nowy trener, drużynę pewnie trzeba zacząć budować od nowa (czy z „gwiazdami” w rodzaju Lewandowskiego czy nie, niech się martwi Jerzy Brzęczek). Małe pocieszenie, że z grupy nie wyszli np. Niemcy – o to niech martwią się u naszych zachodnich sąsiadów. Skądinąd miarą „trzęsienia ziemi”, do jakiego doszło na Mundialu, jest fakt, że gdyby przed mistrzostwami ktoś by mi powiedział, iż zajdziemy tak daleko jak Niemcy, brałbym to w ciemno.

Na koniec słowo o Chorwatach. To byli prawdziwi futbolowi wojownicy. Zdobyli nasze serca, bo – choć nie byli faworytami – grali z teoretycznie nawet mocniejszymi rywalami bez najmniejszych kompleksów. Ich waleczność i ambicja, zwłaszcza w finale, musiały zaimponować każdemu. Chorwaci dla wielu z nas byli moralnymi zwycięzcami Mundialu. Chorwacja – gloria victis!
Chciałbym zobaczyć na kolejnym Mundialu tak grających naszych. Nawet gdyby przegrywali… Ale czy się tam dostaniemy?

 

Jaromir Kwiatkowski