Po co studenci ze Szczecina jadą w Bieszczady
i zatrzymują się w Sanoku? Rozmowa z prof. Andrzejem Sulikowskim

„Kondycja polonistyki nie jest najgorsza, ale mam wrażenie, że nie najlepiej zostało to wszystko zorganizowane od strony koncepcyjnej. Gdy nastała Unia Europejska z jej prawodawstwem, nieco biurokratycznym i naiwnym, to najsilniejsze kraje – Francja, Niemcy – broniły swoich filologii rodzimych” – mówi profesor Andrzej Sulikowski z Uniwersytetu Szczecińskiego w rozmowie (nie tylko o literaturze i interpretacji tekstu) z Małgorzatą Sienkiewicz-Woskowicz

 

Od kiedy pokochał pan Bieszczady?

To się zaczęło się dawno… Z Krakowa jeździło się w Bieszczady, ponieważ taka wówczas panowała moda. Ogromne zasługi miał w tym względzie Władysław Krygowski, który opowiadał nam o swoich wędrówkach, jakie odbywał tuż po wojnie, i mówił, że Bieszczady to są zupełnie dzikie przestrzenie. Zachęcał, żebyśmy poznawali góry jeszcze przez człowieka niezagospodarowane. Były lata 60. Wówczas dość brutalnie zagospodarowywano Tatry. Jadąc w Bieszczady, najczęściej autostopem, zatrzymywałem się w Sanoku. Może kiedyś, podczas takiej wycieczki, minąłem, przemierzając Sanok, Janusza Szubera?

Bieszczady pozostały dzikie?

Jeszcze są na granicy, to się rozstrzygnie w najbliższych dziesięcioleciach. Jeśli rozwinie się komercjalizacja, wówczas zostaną zniszczone. Pamiętam, że Krygowski sprzeciwiał się każdej ingerencji ludzkiej w przyrodę górską. Prywatnie nie był zwolennikiem stawiania krzyża na Giewoncie, na przykład. Obawiam się, że Bieszczadów nie da się utrzymać w stanie niezmienionym, bo przecież rozwijają się gospodarstwa agroturystyczne, budowane są drogi. Każda ingerencja człowieka to niszczenie gór. Przypomniało mi się, jak funkcjonują Góry Skaliste, które są rezerwatem przyrody. Strażnik tłumaczył nam, jak się mamy poruszać: szlakiem malowanym na drzewach; przez kilometr na rzekach i potokach będą mostki, ale potem trzeba sobie z przyrodą radzić samemu. I ustąpić, jeśli pojawią się grizzly.  Tak, tam można obcować z nieokiełznana przyrodą. W Bieszczadach dzieje się inaczej, tutaj wszystko coraz gęściej wypełnia się ludźmi. Ostatnio, wchodząc latem na Tarnicę, miałem wrażenie, że spaceruję po Krupówkach. Przemiany, które zachodzą w górach, zauważa się dopiero w rozciągłości kilku pokoleń. Laik tego nie dostrzega. W latach 70. w okolicach Babiej Góry zniknął las, który miał 200 lat. Nie robiono wokół tego zamieszania, nikt nie bił na larum, wydawało się, że przyczyny wynikają z natury, a tymczasem to emisja zanieczyszczeń ze Śląska i Czech doprowadziła do wyniszczenia.

Od jak dawna, przejeżdżając przez Sanok, odwiedza pan Janusza Szubera?

Wyjazdy edukacyjne zaczęły się pod koniec ubiegłego wieku; ten pierwszy miał związek z Harasymowiczem. Pracowałem już na Uniwersytecie Szczecińskim, a tam interesowano się Harasymowiczem. Dlaczego? Ponieważ osiedliła się tam mniejszość łemkowska, ludzie wykształceni, z dyplomami. Z tego powodu miałem wykład o Harasymowiczu, adresowany raczej do laików nić znawców, i z tym wykładem przyjechałem do Sanoka na sesję, poświęconą Harasymowiczowi. Potem od Jana Józefa Szczepańskiego dowiedziałem się o istnieniu Janusza Szubera. Szczepański był uczestnikiem sesji o Julianie Stryjkowskim, organizowanej w Lesku przez sanockie Stowarzyszenie Korporacja Literacka.

I tak twórczość Janusza Szubera została rozpoznana przez polonistów szczecińskich…

Z tego zakątka Polski nie wszystko dochodzi. Zachodnie Pomorze jest według mnie odrębnym księstwem. Ludzie interesują się sprawami lokalnymi, archiwizują je, badają. Książnica Pomorska ma ogromne zasługi w prowadzeniu badań nad kulturą tamtych ziem. Poloniści z Uniwersytetu Szczecińskiego prowadzą badania nad twórczością autorów, którzy w skali kraju nie są może znani, ale dla ziemi szczecińskiej niezwykle ważni.

Czy Szczecin pielęgnuje swoją wielokulturowość?

I Polacy, i Niemcy czują więź ze Szczecinem. Niemcy lubią przyjeżdżać , zwiedzają miasto, niektórzy podziwiają, że mimo gospodarki komunistycznej Szczecin ocalał jako miasto zaplanowane z rozmachem. Polacy byli gorszymi gospodarzami Szczecina niż Niemcy, przede wszystkim z braku środków. Gdy się zwiedza Szczecin, widać plan tego miasta. Na przykład kolej obwodnicowa, wykorzystywana do celów przemysłowych, ma około 15 kilometrów, została zbudowana na początku XX wieku. Ktoś pomyślał, że kiedy w mieście zrobi się ciasno, to tą obwodnicową koleją wszyscy zaczną jeździć, a potem z niej przesiadać się w tramwaje i dalej – do centrum. Szczecin to trzecie co do wielkości miasto w Polsce.

I z tego Szczecina zabiera pan swoich studentów do Sanoka.

Kiedy wyjeżdżam ze studentami do Sanoka, staram się zawsze zaplanować spotkanie z autorem. O twórczości Janusza Szubera mówię na wykładach. Staram się prezentować jego książki. Jednak spotkanie z autorem, możliwość bezpośredniego kontaktu są niezwykle ważne i na długo zapadają w pamięć. Mam do czynienia z osobami, które spotykały Zbigniewa Herberta i te spotkania w całkiem nowym świetle stawiały jego twórczość, znaną im przecież doskonale. Poczucie humoru, dość absurdalne zresztą, to, że mówił, nie cenzurując się zupełnie – to wszystko dopełniało obrazu  człowieka, znanego tylko poprzez spuściznę literacką. Sądzę, że niedostatkiem naszego życia literackiego jest to, że ludzie poznają tylko książki, a tak rzadko mają okazję spotykać autorów.  Z Januszem Szuberem odbywamy seminaria od kilku lat, systematycznie. Pięć, sześć takich przyjazdów naszych do Sanoka mogę odnotować.

Sanok podoba się studentom?

Oferta Sanoka jest niezwykle ciekawa. Robi wrażenie nie tylko na fachowcach, ale i na dyletantach. Pomysł skansenu, poziom tamtejszych ekspozycji, odwzorowanie regionu w skali, na jaką może sobie pozwolić muzeum. Skansen to ogromny plus Sanoka, zwiedzamy go zawsze z wielkim zainteresowaniem. Studenci są zachwyceni, że mogą obejrzeć tak głośne w Polsce ekspozycje Beksińskiego i ikon na zamku. Bardzo ładne są też szlaki wokół miasta. Na przykład do Komańczy.

Pracował pan w różnych ośrodkach akademickich. Jak ocenia pan aktualną kondycję polonistyki?

Kondycja polonistyki nie jest najgorsza, ale mam wrażenie, że nie najlepiej zostało to wszystko zorganizowane od strony koncepcyjnej. Gdy nastała Unia Europejska z jej prawodawstwem, nieco biurokratycznym i naiwnym, to najsilniejsze kraje – Francja, Niemcy – broniły swoich filologii rodzimych. Wydaje mi się, że jest ważne, aby była polonistyka pięcioletnia, ponieważ mamy bogatą historię literatury, trudna jest gramatyka języka polskiego; w trzech latach, tak jak to narzucił system boloński, nie sposób gruntownie tego wszystkiego zgłębić. Niemcy na przykład nie pozwolili ruszyć germanistyki jako filologii narodowej. Bronią tego, żeby uniknąć czegoś, co nazwałbym nauczaniem dyletanckim. Podobne stanowisko mają Brytyjczycy.

Polonistykę powinno się studiować gruntownie albo nie studiować wcale…

Tak. I ważne, żeby to były najlepsze ośrodki i najlepsi profesorowie. Ten kierunek ma przed sobą wielkie szanse kontynuacji i rozwoju, tylko musi się zmienić koncepcja uczenia polonistów. Obserwuję, co się dzieje w takich ośrodkach jak Kraków czy Warszawa. Wymyśla się dla polonistów jakieś niby atrakcyjne kierunki, zazwyczaj są to kulturoznawstwo lub dziennikarstwo, i potem okazuje się, że po tych studiach bardzo trudno znaleźć pracę. Gdzie zatrudnić dwustu dziennikarzy albo kulturoznawców? Dziennikarz to talent, podobnie jak pisarz; spośród dwustu na roku wybija się dwóch, trzech. Co z resztą? Pisują za marne grosze do rozmaitych internetowych portali. Pół biedy, jeśli można w ten sposób osiągnąć jakiś poziom zarobków, wystarczających do życia.

Sprawność pisania i wypowiadania się jest jeszcze w cenie?

Są zawody, w których poloniści się świetnie odnajdują, na przykład – sekretarka, sekretarz… Sprawnie  redagują pisma. Zarzucają wtedy pisanie esejów, ale pracują, zarabiają, utrzymują rodziny.

Studenci czytają spontanicznie poezję?

Są grupy, które interesują się wybranymi autorami. Dzieje się tak często na skutek pewnej mody. Chętnie czytają swoich rówieśników, choć to zazwyczaj nie są dobre wiersze. Trzeba ich zainteresować, odpowiednio ukierunkować.  Mnie zależy, żeby zapoznać ich z wierszami Herberta, Miłosza, czasem Iwaszkiewicza. Niekiedy wybieram zupełnie im nieznanych autorów okresu międzywojennego, których głosy zarejestrowane są w archiwum Polskiego Radia. Interpretacje awangardystów, na przykład młodego Przybosia, są tak fascynujące, także w warstwie brzmieniowej, że można zastanawiać się, czym mogłaby być poezja, gdyby rozwinęła się w takim właśnie kierunku. Białoszewski jako odtwórca własnych tekstów jest fenomenalny. Taką wiedzę oferujemy studentom na uniwersytecie. Wcześniej, w szkole, nie mieli o tym pojęcia.

Co doskwiera polonistyce najbardziej?

Jest coraz mniej specjalistów. Kiedyś na KUL-u profesor Zgorzelski wymyślił, że bardzo ważna jest interpretacja dzieła literackiego i postawił to na bardzo wysokim poziomie; kontynuował to potem profesor Sawicki. Do dziś istnieje szkoła KUL-owska. Ale w małych ośrodkach, gdzie nie ma takich profesorów, nie ma w ogóle sztuki interpretacji tekstu. Przestaje być jasne, na jakich poziomach interpretować tekst. Powstaje wiele nieporozumień w związku z tym. Na przykład pytam studentkę, interpretującą wiersz Janusza Szubera, czy rozumie pewne słowo. A ona mi na to, że nie, jeszcze nie rozumie, ale wpisze do wyszukiwarki i wszystko stanie się jasne.

Konieczne są zmiany?

Mam nadzieję, że nowy minister przeprowadzi reformę szkolnictwa wyższego. Wiadomo, co trzeba zmienić, ale gdy mamy do czynienia z wielką machiną, to zmiany są bardzo trudne do przeprowadzenia i wymagają czasu. Nie można zrobić rewolucji, trzeba wszystko przeprowadzić stopniowo. Tylko Lechowi Wałęsie się wydawało, że zmieni cały kraj w kilka miesięcy. Jego ministrowie – rozmawiałem wtedy na przykład z Kozłowskim – byli innego zdania. Są przeszkody, które trzeba niwelować systemowo, powoli. Inaczej pogrążymy się w chaosie.

 

 

Andrzej Sulikowski – krytyk literacki, historyk literatury, pisarz, tłumacz, wydawca. Profesor zwyczajny w Instytucie Polonistyki i Kulturoznawstwa Uniwersytetu Szczecińskiego. Absolwent filologii polskiej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Adiunkt  w Zakładzie Literatury Polskiej XX w. w Instytucie Filologii Polskiej UJ (do r. 1989). Wykładowca w Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie. Stypendysta Fundacji Alexandra von Humbolta w Monachium i Bochum. Adiunkt w Katedrze Literatury Współczesnej Sekcji Filologii Polskiej KUL (1988-96). Współtwórca polsko-niemieckiego programu badawczego „Deutsch-Polnisches LiteraturForum”.

Jest autorem m.in. monografii twórczości Hanny Malewskiej, Jana Józefa Szczepańskiego, księdza Jana Twardowskiego.

W roku 2010 profesor Andrzej Sulikowski opublikował książkę, zatytułowaną „Epos sanocki Janusza Szubera”.