Do naszej redakcji napłynął wiersz autorstwa Wasyla Machno, dedykowany osobiście Januszowi Szuberowi. Utwór prezentujemy wszystkim, którzy cenią twórczość sanockiego pisarza. W wielu swoich strofach upamiętniał on bowiem znaczące osoby, a tym razem to jemu poświęcono liryczne wersy.

Autor wiersza to Ukrainiec zamieszkujący na emigracji w Nowym Jorku. Przed laty pisząc doktorat o Ihorze Antonyczu (absolwent gimnazjum przy ul. Sobieskiego z 1928 r.) odkrył Sanok. Później stał się tłumaczem wierszy Janusza Szubera, poznał go osobiście i odwiedzał nasze miasto zapraszany na spotkania autorskie.

Refleksyjny wiersz powstał w 2024 r., a przekładu na język polski dokonał Janusz Radwański.

W listopadzie 2022 r. w Miejskiej Bibliotece Publicznej zorganizowano wieczór autorski, podczas którego Machno promował dwie swoje publikacje: „Kalendarz wieczności” i „Wiersze jerozolimskie”, które ukazały się w przekładzie na język polski autorstwa Bohdana Zadury. Było to jednocześnie jego pierwsze spotkanie w Sanoku już bez udziału Szubera, który zmarł dwa lata wcześniej.

—————————————————————————————————————————————————

Elegia dla Janusza Szubera

Wybacz, że nie napisałem tych słów wcześniej:
wydawałem swoje książki, latałem do Bukaresztu,
a wcześniej – pandemia, teraz – wojna.
Nijak nie mogłem przywyknąć do twojego odejścia,
a teraz na świecie tyle śmierci,
że już nikogo nie dziwi.

Przyjechałem do Sanoka. W twoim mieszkaniu –
remont. Pomyślałem, że szykują na muzeum,
ale – chodzą słuchy – na sprzedaż,
bo żywym – sam rozumiem – co żywe.
A poetom chyba – jak mówią – co wieczne.
W twojej prowincji nic się nie zmieniło:

tu Rynek, tu franciszkańskie schody,
trochę dalej – gimnazjum królowej Zofii, biblioteka Grzegorza z Sanoka,
tu twoja ławka, tu tabliczka „Skwer Janusza Szubera”.
Wszystko na miejscu, Januszu. Wszystko jak zawsze.
Pamiętam, jak występowaliśmy w bibliotece,
jak jeździliśmy do Leska, jak jedliśmy w restauracji.

Mówiłeś, że twój dziadek uczył Antonycza.
Twój tata kupował – z litości – akwarele od Nikifora.
Na Uniwersytecie Rzeszowskim opowiadałem
profesorom i studentom o twoich wierszach
i tylko jeden student – w okularach – podszedł i wyznał,
że jest poetą. Reszta szybko się rozeszła.

Nikt na nic nie ma czasu. Z Małgosią
taksówka nas przywiozła na stary sanocki cmentarz.
Chmurzyło się. Dookoła góry włożyły na głowy
baranie czapy. Było wietrznie.
Sprzedawczyni w przycmentarnym sklepie
sprzedała nam wkłady i znicz

z drzwiczkami na haczyk. „Chcą państwo zapałki?” –
zapytała. Pomacałem kieszenie
i przytaknąłem. Zapałki gasły –
znicz nie chciał się zapalić. „Może zawilgły?”, –
zwróciłem się do Małgosi. „Może”, – odpowiedziała
i stała tak, żeby zasłonić mnie od wiatru.

Wyobraziłem sobie jak chodzisz po chmurach.
Właśnie chodzisz, a nie siedzisz w wózku inwalidzkim.
Właśnie latasz teraz z aniołami – takimi
jakie namalowali łemkowscy malarze
na rozeschłych i pociemniałych od czasu deskach,
zwiezionych ze zniszczonych cerkwi.

Ja nie chcę wierzyć, że ty – popiół zmieszany z gliną,
bo, jeśli w twoim mieszkaniu remont,
to, oczywiście, ty z niedźwiedziami warzysz piwo –
i poszedłeś w góry żeby nie przeszkadzać majstrom,
bo coś trzeba robić z tym piwem
no i, zresztą, z zastruganymi ołówkami.

Dziś będę czytał w bibliotece. Znowu zamieszkałem
w Sanvicie, na stromej ulicy.
Ten sam pokój. Ten sam – nie najładniejszy – widok z okna.
Widziałem swoje plakaty, rozkleili na słupach ogłoszeniowych.
Postałem na franciszkańskich schodach.
Posiedziałem na ławce z tabliczką „Janusz Szuber, 1947-2020”.

Pusto w Sanoku. Nie to, żeby zniknęli włóczędzy,
czy żeby zmalała na ulicach liczba pijaków,
czy żeby na dworzec nie przyjeżdżały – zgodnie z rozkładem – pociągi.
Rzecz, oczywiście, nie w tym. I góry się pasą jak owce.
I San płynie do Wisły, żeby się przyssać,
jak nowonarodzone jagnię, do matczynych wymion.

Jaki sens, Janusz, wierzyć poetom? –
Nie wiadomo, co wymyślimy:
że nasze wiersze pachną węglem,
że nasze góry są jak rozsypany kierdel owiec,
że pokrzywa co lato wyrasta wyższa od sosen,
że kiedyś tu nawet góry śpiewały na całe gardło „Oj wersze mij, wersze”,

że śmierć – to dalszy ciąg życia. Może i tak.
Płynę promem ze Staten Island
na Manhattan. Kończę tę elegię.
Przewoźnicy – gotowi. Klucznicy – gotowi.
Wieczne pytania. Wieczny brak odpowiedzi.
Wieczna niezgodność naszych słów i kosmosu.

Wasyl Machno
tłum. Janusz Radwański

—————————————————————————————————————————————————

Piotr Paszkiewicz

Na zdjęciu od lewej: Janusz Szuber, Wasyl Machno, Włodzimierz Marczak. Fot. ze zbiorów Miejskiej Biblioteki Publicznej im. Grzegorza z Sanoka w Sanoku