Tomek Mistak: roztapianie horyzontu

Na granicy rzeczywistego

Tomek Mistak co pewien czas przedstawia kolejne cykle swoich obrazów. Eksploruje coraz to inne przestrzenie, a jego dialog z widzem daleki jest od monotonii. Niedawno w Rzeszowie otwarto wystawę malarstwa Tomka Mistaka, zatytułowaną „Roztapianie horyzontu”.

Twoje obrazy do końca kwietnia można oglądać w rzeszowskiej Galerii TO TU. Udał się wernisaż?

Wernisaże to zazwyczaj bardzo ciekawe spotkania. Nie ukrywam, że – przynajmniej na moje wernisaże – przychodzą znajomi i jest doskonała okazja, żeby porozmawiać, nie tylko o obrazach. Jest to także okazja, aby poznać zupełnie nowe osoby i czasami można się czegoś dowiedzieć o swoich pracach. To nie jest regułą. Ludzie nie zawsze chcą z malarzem rozmawiać o jego obrazach. Różnie z tym bywa. Rzeszowski wernisaż oceniam jako udany. Nie było tłumów, goście dopisali w sam raz, tak że były rozmowy, ale też można było swobodnie, a nie w tłoku, oglądać wystawę.

Pierwszy raz pokazywałeś swoja wystawę w TO TU?

Tak. Ale to nie jest moja pierwsza wystawa w Rzeszowie, wcześniej prezentowałem obrazy w rzeszowskim BWA, w ICN POLFA, gdzie jest galeria na bardzo profesjonalnym poziomie, nazywana Podkarpacką Zachętą, uczestniczyłem także w kilku wystawach zbiorowych.

Oglądam starannie wydany katalog wystawy. Zgłoszę uwagę, być może naiwną: niezwykle oszczędnie operujesz kolorami.

W zasadzie maluję posługując się jedynie czernią i bielą. Podczas nakładania farb wychodzą najróżniejsze szarości. Folder nie oddaje w pełni kolorystyki obrazu, dostrzegam w kilku miejscach swoiste „przekłamania” drukarni. Ciężko jest zrobić zdjęcie czarno-białego obiektu, takiego jak obraz, aparatem, wyspecjalizowanym do utrwalania kolorów, a później wydrukować te szarości z palety kolorów CMYK. Ale, przyznaję, katalog jest wyjątkowo udany.

Pozwól, że powrócę do tej oszczędności kolorów. To twój nowy sposób wypowiadania się – przy pomocy czerni i bieli?

Przez ostatnie dwa lata – tak. Jak każdy w moim fachu – szukam, bawię się farbami. Malowałem wcześniej różne rzeczy: budowle, miejskie aglomeracje, metalowe konstrukcje czy obrazy stricte abstrakcyjne, zarówno w szarościach, jak i w kolorze. Staram się nie zawężać swoich poszukiwań.

Teraz malujesz pejzaże, które dla mnie są odrobinę przekorne, ponieważ oglądając ma się pokusę, by z nich wyprowadzać zupełnie inne światy, dalekie od sielskiego budzenia się dnia czy mgły nad zbiornikiem wodnym…

To rzeczywiście są pejzaże, nie ma w nich żadnej przekory. To prawda, że ocierają się o granice abstrakcji. Używam ostatnio określenia „dyspersja” dla moich obrazów. Dyspersja to rozpuszczenie, np. farby akrylowej w wodzie albo pejzażu we mgle – jeżeli to ująć metaforycznie. W katalogu wystawy, która, przypomnę, została nazwana „Roztapianie horyzontu”, napisałem kilka zdań, w których udało mi się w skrócie wypowiedzieć to, co dla mnie jest ważne.

Zacytujesz?

„We wszechświecie jedyną stałą jest zmiana. Podlegają temu prawu także moje prace. W jednym z moich poprzednich cykli budowle zostały zatopione w gęstej zawiesinie powietrza, otaczającego aglomerację. W najnowszych obrazach przenoszę się bliżej natury. W zamglonym porannym pejzażu niezliczone mgielne kropelki, rozpraszając światło, zamieniają rzeczywisty widok w mniej rzeczywistą, prawie abstrakcyjną plamę. Ogląd rzeczywistości może być błędny. Linie horyzontu mogą ulec deformacji optycznej i zmylić zmysły obserwatora. W świecie, w którym króluje logika rozmyta i wszelkiego rodzaju interferencja, nigdy nie wiadomo, jaki powinien być prawdziwy kształt rzeczy”. Tak mi się napisało w przypływie weny…

Nazywasz niektóre swoje obrazy w bardzo oryginalny sposób: „7.30 a. m.”, „6.35 a. m.”…

To są poranne pejzaże. Rankiem, zwłaszcza po deszczu, mgła zaciera wszystko. Ale nie wstaję rano, żeby je malować z natury – w większości je wymyślam.

Eksplorujesz czerń i biel. To jest język, z którym nie zamierzasz się w bliskiej przyszłości rozstawać?

Nie wiem, co będę robił za dwa, trzy lata. Ostatnio do kilku obrazów dodałem odrobinę koloru i efekt jest satysfakcjonujący. Kto wie, może to będzie kierunek, w który się udam po kolejne doświadczenia.

Gdybyś miał wymienić nazwisko malarza, którego uważasz za swojego mistrza, to kto to by był? Jest w ogóle taki ktoś?

Oglądam mnóstwo obrazów, lubię to robić, ale nie potrafię zapamiętywać nazwisk – taka przypadłość. Na pewno wymieniłbym Williama Turnera, który, malując pejzaże, poruszał się na granicy impresji, trochę abstrakcji. Podziwiam warsztat Zdzisława Beksińskiego. Bardzo mi się podobają obrazy Stanisława Baja.

Jaki jest rynek sztuki współczesnej w Polsce?

Jest bardzo wielu twórców, którzy prezentują ogromną liczbę prac. Moim zdaniem świadczy to o tym, że cywilizacja się rozwija i mamy coraz więcej ludzi wrażliwych i twórczych. To jest pozytywne zjawisko. Konkurencja jest ogromna, ale – trudno, trzeba być dobrym malarzem.

Dobrym malarzem?

Trzeba robić to, co się lubi. Przede wszystkim pasja prowadzi nas do perfekcji.

Rozmawiała Małgorzata Sienkiewicz-Woskowicz