Przygoda z wierszem, niektórzy lubią poezję

Kto dziś czyta wiersze? Samo słowo „wiersz” szeleści jak stary pergaminowy papier, którego dziś już mało kto używa, mając do dyspozycji folie i kolorowe pojemniki z plastiku. Szkoła, od kiedy pamiętam, jeszcze ta sprzed reformy gimnazjalnej, mordowała wiersze, chcąc się za wszelką cenę dowiedzieć, co też autor miał na myśli. A potem było już tylko gorzej.
„Niektórzy lubią poezję” – pisała Wisława Szymborska, tłumacząc:

Niektórzy
– czyli nie wszyscy.
Nawet nie większość wszystkich ale mniejszość.
Nie licząc szkół, gdzie się musi,
i samych poetów,
będzie tych osób chyba dwie na tysiąc.

Tak, istnieją nawet materialne dowody na to, że ludzie czytają wiersze. Funkcjonują portale, blogi, wydawane są pisma literackie. Ktoś do nich zagląda, czyta. Wydawnictwa, wypełniając szlachetną misję, publikują tomiki wierszy.
Najciekawsze są spontaniczne reakcje odbiorców, notatki na marginesie lektur. Czasami towarzyszy temu chęć poznania autora tomiku, podzielenia się z nim opinią, wrażeniami. Czytający wiersze piszą listy, dzwonią. Bo jest wiersz specyficzną rozmową; o jej biegunach, kanałach, funkcjach, o nizaniu słów na syntaktyczno-składniowe spoiwa napisano tomy, ale „odbiorca idealny”, rzekomo „wpisany w tekst”, choć niesłychanie pożądany, na co dzień nie musi asystować przy lekturze.
„Proszę mi wierzyć. Za tysiąc lat, w wyniku działań eko-terrorystów papier ulegnie całkowitej anihilacji, zaś treści, które dźwigają serwery tego świata, znikną na skutek odwrócenia biegunów magnetycznych naszej planety. Pozostanie tylko to, co zostało zapisane na płótnie!” – i takie epistoły otrzymują poeci, zachęcani do udziału w szalonych projektach, ponieważ do poezji i jej mitu, o ile tworzy się jeszcze taki mit, garną się także ludzie o dość specyficznej wrażliwości.
Janusz Szuber mógłby niejedno opowiedzieć o swoich kontaktach z czytelnikami. „Tomik nabyłem, wiersze przeczytałem i nabrałem zupełnie poważnej ochoty, żeby zaprosić pana do Wieczności” – przeczytał ostatnio w liście. W innych znów listach odbiera, jako dodatek specjalny, obrazki, malowane przez miłośniczkę jego poezji, z wykształcenia lekarza neurologa. Ostatnio wysypała się z tych listów imponująca różnorodnością kolekcja kocich portretów.
A może nie czytamy wierszy, ponieważ nikt nam o tym nie przypomina? Nikt nie przekonuje, że to zwyczajna rozmowa, tyle że wymagająca ciszy i skupienia?
Skoro o Januszu Szuberze mowa – jest taki wiersz, zatytułowany „Mały traktat o analogiach”, opublikowany w tomie „Okrągłe oko pogody”. W sam raz na czas przed Wielkanocą. Ma poeta w dorobku cały zestaw „Wierszy pokutnych” i „Wierszy wielkopostnych”, ale sięgnijmy po ten, którego tytuł zachęca do rozważań na temat podobieństw. Przymiotnik „mały” w odniesieniu do „traktatu” można odczytać jako sygnał autoironicznego spojrzenia nie tylko na wysiłek twórczy. Ale po kolei. Najpierw wiersz.

W samochodzie, przed synagogą w Lesku,
czekając na madame M. R.,
obserwowałem pszczołę próbującą od wewnątrz
sforsować pochyłą taflę szyby,
jej wysiłki układające się w prostą
przypowieść o egzystencji „w ogóle”.
Wziąłem do ręki notes, w którym teraz
odnotowuję to zdarzenie, i przy jego pomocy
nakierowałem owada w stronę uchylonych drzwi,
wierząc, chociaż nie do końca, że kiedyś
ktoś podobnie postąpi ze mną.

Okoliczności, w jakich znalazł się podmiot mówiący, są naszkicowane bardzo konkretnie: Lesko, parking w okolicach synagogi, wnętrze samochodu, stan oczekiwania. Doskonały punkt i moment na obserwację i refleksję; czas, w którym myśl szuka jakiegoś przypadkowego „zaczepienia”.
Pszczoła „próbuje od wewnątrz sforsować pochyłą taflę szyby”. Ten banalny – na pozór – wycinek rzeczywistości staje się punktem wyjścia do rozważań o życiu „ w ogóle”. Owad, instynktownie poszukujący światła, bezradnie próbuje sforsować barierę, oddzielającą go od realnego świata. Pragnąc za wszelką cenę wolności i przestrzeni, trwoni energię, rozbijając się o szybę – pułapkę cywilizacji. Analogia z życiem czy egzystencją „w ogóle” nie układa się, chociaż podmiot liryczny kokietuje nas zawzięcie, w „prostą przypowieść”.
Czym są ludzkie marzenia o wolności i jaki przyświeca im cel? Chęcią poznania świata? Mrzonką o szczęściu? Pragnieniem zbożnego bytowania, by zasłużyć na rajski ogród? Instynktem?
Pytania piętrzą się pomiędzy wersami tekstu – czytelnik musi mieć odwagę, aby je sformułować. Tymczasem poeta bierze do ręki notes i wspomagając się nim próbuje pokierować owada w stronę otwartych drzwi samochodu. Notes, w którym natychmiast odnotowuje całe to zdarzenie. Do akcji wkracza więc literatura. Obserwujemy przy okazji, jak rodzi się wiersz – pod wpływem chwili, jakiegoś bodźca rzeczywistości. Wszystko może być znakiem tajemnicy, trzeba się tylko wsłuchać i wpatrzyć. Obserwując bezradną pszczołę umysł potrafi sformułować podpowiedź, dotyczącą definicji ludzkiej egzystencji. Poeta nie przeoczy żadnego znaku – tak, przynajmniej do niedawna, definiowano jego rolę i posłannictwo.
Wiersz kończy się przewrotną dość puentą. Podmiot liryczny wierzy – „chociaż nie do końca” – że analogia będzie miała swój dalszy ciąg i że „kiedyś ktoś podobnie postąpi ze mną”. Dlaczego jego wiara jest taka ostrożna? Bo nie jest w stanie uwolnić się od myśli, że w ludzki los wpisane są rozczarowanie, tragizm, cierpienie. Bo każdy sam ostatecznie musi z losem się uporać, chociaż planeta pełna jest istot czujących i podobnie predestynowanych. Bo człowiek nie potrafi opowieści o własnym losie jasno i wyraźnie wyartykułować i jedyne, na co go stać, to szukanie analogii tam, gdzie język zawodzi. Prawda o samotności w świecie pełnym ludzi przeraża, lepiej byłoby odsunąć ją od siebie, żyć w przekonaniu, że „jakoś to będzie”, a „najgorszego” uda się uniknąć.
Dobrzy poeci wiedzą i uczciwie ostrzegają: że tylko świadomość grozy i nieuchronności cierpienia może człowieka przygotować do ostatecznego wyzwania, jakim jest oswojenie się z doświadczeniem śmierci, którą współcześnie, pewnie po to, żeby zachować od niej bezpieczny dystans, skorzy jesteśmy określać mianem utraty.
Wiersz jest niespieszną rozmową. Dwie osoby na tysiąc są skłonne sięgnąć po tomik z wierszami, dwie na kilka tysięcy czerpią z tego nieudawaną radość. Spróbujmy raz jeszcze, z kolejnym wierszem Janusza Szubera, pod pretekstem ciszy Wielkiego Tygodnia:

Stan skupienia

Przyjąć, bo nigdy już nic innego
poza tym tutaj. Gdy wyczeszki dymu
porywa kwietniowa zamieć, a potem
pojawia się słońce i ze sztywnych kabli
ścieka, kropla za kroplą, topniejący lód.
Więc żeby uniknąć niedomówień
wykrztuś ten zachwyt połączony z żalem
między lodem i wodą, w mętnym
świetle przedwiośnia. Dzwonią rynny.
Nie mów, że nie możesz przyjąć.
Tego tutaj. Skoro nigdy już
nic innego w mętnym świetle zamieci.
Kiedy dzwonią rynny między lodem
i wodą. Ten zachwyt. Ten zachwyt i żal.
msw