Do poczytania w weekend. Londyn, miasto jak państwo

W środę 22 marca w okolicach parlamentu brytyjskiego, na Westminster Brigde – atak, zakwalifikowany jako terrorystyczny. Służby ratunkowe poinformowały, że udzieliły pomocy medycznej około 40 osobom; część z nich, jak powiedział jeden z lekarzy w rozmowie z telewizją Sky News, odniosło „katastrofalne obrażenia”. Wśród rannych znaleźli się trzej francuscy licealiści, którzy do Londynu przyjechali na szkolną wycieczkę. Nie żyją: napastnik, ochroniarz z Palace of Westminster i trzy przypadkowe osoby.

Do Londynu przylecieliśmy grubo po północy, na kilka dni przed szarżą szaleńca na westminsterskim moście. Metro o tej porze ma przestój, w nocnych liniach autobusowych trudno się połapać, więc z Baker Street do Hammersmith jedziemy taksówką. Kierowca, starszy elegancki pan urodzony w Pakistanie, cieszy się, że wiezie Polaków; przez kilka minut podróży opowiada o Władysławie Turowiczu, polskim pilocie: – Walczył w Dywizjonie 303, po wojnie Brytyjczycy go nie chcieli, a w Pakistanie doceniono jego umiejętności i traktowano jak bohatera.

Sprawdzam potem te rewelacje. Wszystko prawda: kiedy w 1965 roku wybuchł pakistańsko-indyjski konflikt, tak zwana druga wojna o Kaszmir, Władysław Turowicz dowodził strategiczną bazą w Peszawarze i wprowadził do użytku dostarczone przez USA myśliwce F-86 Sabre. Samoloty, mimo iż nie najnowocześniejsze, były sporym atutem w rękach, dobrze wyszkolonych wcześniej przez Turowicza, pakistańskich pilotów. Indyjskie wojsko poniosło ciężkie straty, Polaka nazwano „obrońcą Lahaur”, a po ustaniu walk prezydent Ayub Khan nagrodził go Gwiazdą Pakistanu, trzecim najwyższym odznaczeniem kraju.

W środku nocy, na londyńskiej ulicy, Pakistańczyk zawstydza nas swoją wiedzą na temat polskiej historii.

Następnego dnia od rana wędrówka przez City of London. Metrem można dojechać wszędzie, stacje, kierunki jazdy są doskonale oznaczone, nie sposób się zgubić. Wysiadamy jak najbliżej Tower Brigde, bo przecież od czegoś trzeba zacząć; spacer przez most, potem wybrzeżem obok Globe Theatre, gdzie spektakle i warsztaty odbywają się niemal od rana, a historia miesza się ze współczesnością, nie udając niczego i nie proponując łatwizny.

Nieopodal Szekspirowskiego teatru znajduje się siedziba Tate Modern. Budynek, w którym obecnie mieści się brytyjskie narodowe muzeum sztuki współczesnej, kiedyś stanowił główną halę elektrowni Bankside Power Station projektu Gilesa Gilberta Scotta. Tate Modern nie można pominąć: w Warszawie, żeby dostać się na wystawę Marka Rothko, trzeba było w kolejce do kasy czekać długie godziny, a tutaj wystarczy tylko wbiec po schodach i znaleźć odpowiednią salę. Jest, w dodatku z niespodzianką: najpierw ogromne „Lilie wodne” Claude`a Moneta jako obraz inspiracja dla eksperymentów Rothko. Ciekawe, intrygujące zestawienie, które sprawdza się doskonale w ogromnych przestrzeniach londyńskiej galerii.

W jednej z sal trzy prace Wilhelma Sasnala, realisty, który został ambasadorem polskiej sztuki współczesnej ostatnich lat. Gubią się wśród innych, ale to bardzo ważne, że są.

I jeszcze, bodajże na drugim piętrze, ekspozycja sztuki feministycznej. Na trzech dużych ekranach gołe damskie tyłki, penetrowane przez rozmaite przedmioty. Reakcje widzów zaledwie letnie; przechodzą dalej, do następnej sali, żeby zatrzymać się i powzdychać przed kubistycznymi portretami Picassa. Pewnie niedługo feministki się znudzą. Zostaną Monet, Picasso, Degas, Dali, może nawet Rothko i Sasnal. I nie ma potrzeby, by gołe tyłki z ekranów jakoś specjalnie piętnować. Przynajmniej w Londynie.

W National Galery od 15 marca wystawa „Michelangelo & Sebastiano”. „Historia przyjaźni pomiędzy światowej sławy artysta z Florencji Michelangelo Buonarrotim a mniej znanym malarzem weneckim Sebastianem Lucianim, zwanym Sebastiano del Piombo ma wymiar zarówno epicki, jak i indywidualny” – czytamy w informatorze. Po raz pierwszy spotkali się w Rzymie w roku 1511. Potem pisali do siebie listy i to one właśnie, wystawione w wersji oryginalnej, przetłumaczone na angielski, opatrzone komentarzami stanowią najważniejszą część ekspozycji. Jest kilka obrazów Michała Anioła, w tym „Madonna z Manchesteru”, sporo prac Sebastiana del Piombo, ale oko przyciągają szkice, będące dokumentacją poszczególnych projektów – fascynującym zapisem twórczego wysiłku, dążenia do osiągnięcia tego „czegoś”, co udaje się nielicznym, a jest sprawą nie tylko talentu, ale i w pocie czoła wypracowanego warsztatu.

W National Galery chcemy jeszcze tylko zobaczyć „Słoneczniki” van Gogha. Tam zawsze jest tłok: wśród odwiedzających dwie muzułmanki, zakwefione po policzki – siedzą na podłodze ze szkicownikami w ręku. To widok w londyńskich przybytkach sztuki zwyczajny. Schodząc ku wyjściu, zatrzymujemy się przed obrazami Veronese`a, z motywem niepowtarzalnej zieleni, który kojarzy mi się z tytułem tomiku wierszy Barbary Bandurki.

Nagle: ewakuacja galerii. Wszyscy w pośpiechu wychodzimy, pracownicy sprawnie ustawiają się w szpaler, wychodzą jako ostatni. Nie znamy powodu, więc obserwujemy zajście jeszcze przez chwilę z perspektywy Trafalgar Square. Nic się nie dzieje, więc ruszamy w kierunku Big Bena, w okolice Westminster Brigde, stamtąd do Saint Jones`s Park, potem do metra.

Londyńskie metro ma swoją gazetę, wydawaną każdego popołudnia, 60-stronicową: „London. Evening Standard”. Pasażerowie dostają ją za darmo. Dzięki temu wiedzą, co robi premier Theresa May, co nowego w londyńskich szkołach, jakie trendy są w modzie, co dzieje się w sporcie. W poniedziałkowym wydaniu, z 20 marca, m.in. rozważania na temat Brexitu: że być może Londyn powinien zostać city-state, miastem-państwem wydzielonym ze strefy objętej Brexitem, ponieważ jego wielokulturowość i związana z tym struktura gospodarcza to argument „za” otwarciem się na świat.

Londyn z perspektywy rejsu po Tamizie odsłania swoje architektoniczne tajemnice: od razu wiadomo, dlaczego słynne budynki raz wydają się skupione, to znów oddalone od siebie… Rzeka jest kręta, oto przyczyna rozmaitych optycznych złudzeń.

Rzeka jest czysta – objaśniał przewodnik. Podobno można pić wodę prosto z Tamizy, trzeba tylko zaczekać, żeby osad opadł na dno szklanki.

Na łodzi wszystkie możliwe nacje, narodowości i religie. Spotykamy rodzinę chasydów. Dowiadujemy się, że luty, marzec to czas, kiedy chasydzi marzą o podróży do… Leżajska, na grób cadyka Elimelecha. Dzień wcześniej lecący z Londynu do Rzeszowa samolot z chasydami na pokładzie musiał lądować awaryjnie w Amsterdamie – ale o tym dowiedzieliśmy się później, z polskich serwisów informacyjnych.

Nie tak znowu ogromny wydaje się świat, jeśli go lepiej poznać…

Dzień po przyjeździe do Polski: informacja o dramatycznych wydarzeniach, jakie rozegrały się w okolicach brytyjskiego parlamentu wywołuje nieprzyjemne poczucie kontaktu z czymś paskudnym i absurdalnym zarazem. Starania wielu może zniweczyć jednorazowy incydent. Wielowiekowa tradycja broni się swoimi zabytkami, kolekcjami sztuki, wspaniałą architekturą. Wchłania obcość, urabia ją, czyni swoją, nie pozbawiając autonomii. Czarnoskórzy mężczyźni w sukienkach, owinięte w kwefy kobiety, Polacy, Rosjanie, przybysze z krajów azjatyckich – czy bez nich Wielka Brytania będzie mogła pozostać znowu sobą? Czy ustrzeże się takich incydentów, jak ten, na moście Westminster?

Małgorzata Sienkiewicz-Woskowicz