Nie tragedie ludzkie, a palma – czyli czym żyją sanockie media

Raz na kilka lat niesforna rzeka San wylewa i tak naprawdę nic nie jest w stanie zatrzymać żywiołu, kiedy przejściowe opady zmieniają się w kilkudniowe ulewy. Zasilające rzeki Osława i Hoczewka dokładają swoje trzy grosze. Nie pomaga również spuszczanie wody w Solinie czy Myczkowcach, ale każdy ratuje się jak może. W efekcie co roku, przy nasilonych opadach spotykamy się z podniesionym stanem, a raz na kilka lat zderzamy się z ponurą rzeczywistością i wylewem rzeki. Niestety ¼ miasta jest usytuowana na terenach zalewowych i za każdym razem, gdy stan wody się podnosi drżymy, bo przecież w okolicy znajdują się ogródki działkowe, domostwa, a także skansen.

Przyszła powódź i…

W tym roku przy brzegu rzeki San firma „Transprzęt” ufundowała mieszkańcom plażę. Od momentu jej powstania lokalne media grzmiały, że plaża została usytuowana na terenie zalewowym i w przypadku podniesienia lustra wody zostanie zmieciona z powierzchni ziemi. Między wierszami można byłoby się doszukiwać złośliwej satysfakcji, gdy w istocie powódź przyszła, a miejscowa plaża została zalana wraz z palmą, która stała się w tym okresie  symbolem przetrwania, a już na pewno zjawiskiem socjologicznym – mieszkańcy i lokalne media zjawiali się na miejscu, by obserwować losy palmy, a przecież nie palmie, czy plaży najbardziej zagrażał żywioł, a działkowiczom, ich uprawom, a przede wszystkim znajdującym się w sąsiedztwie Skansenie, który jest bezcennym dziedzictwem naszego miasta. Jednak zdawałoby się, że w mieście nie ma większego problemu niż palma (wciąż rozważam, czy nie pisać jej z dużej litery, albowiem roślina przetrwała powódź, czym zyskała w oczach mieszkańców. Dorobiła się nawet własnego profilu na popularnym serwisie Facebook). Przypomniało mi to trochę poszukiwanie pytona tygrysiego nad Wisłą, o którym to dwa lata temu rozpisywały się media, a sam wąż obrósł legendą na miarę potwora z Loch Ness.

Co na to media?

Nie znając faktów i danych portale miejskie swawolnie wydały samosądy, obarczając winą za powódź włodarzy, szkalując przy tym, że miejskie pieniądze spłynęły z falami „Dunaju”, w tym przypadku Sanu, co nie jest prawdą, bo została ona sfinansowana z pieniędzy prywatnego inwestora, który również zdeklarował się, że odbuduje ją po przeszłej powodzi.  Zamiast skupić się na realnym zagrożeniu i informacjach dla mieszkańców zderzyliśmy się z absurdem dziennikarskim. Insynuacje, jakoby miasto wyłożyło pieniądze podatników na realizację plaży są kłamliwe i prowadzą tylko do jednego – hejtu. Nikt nie skupił się na tym, co dla mieszkańców w tym czasie najważniejsze, czyli ich bezpieczeństwie i dostępie do informacji. Zauważyli to sami mieszkańcy, którzy w komentarzach niejednokrotnie pisali, że „redaktorom odbiła palma”. W redakcji „Tygodnika” otrzymywaliśmy telefony, ponieważ mieszkańcy chcieli się dowiedzieć konkretów, a nie prześmiewczych artykułów o palmie. Jeżeli prześledzilibyśmy, czym żyły w zeszłym tygodniu media, to znaleźlibyśmy co najmniej 8 artykułów poświęconych palmie, a pod nimi natknąć można się było na kolejną falę, tym razem krytyki.

Od kilku lat hejt nabiera rozpędu. Zjawisko to wykracza już poza Internet, ale pojawia się w życiu osobistym wielu Polaków. Zgryźliwe i agresywne komentarze, oczerniające osoby o odmiennym zdaniu są na porządku dziennym. Dziwi tylko fakt, że zarządcy portali pozwalają sobie na takie zachowania, bo to wcale dobrze o nich nie świadczy, bo niby czym ma być hejt? Wolnością słowa? Nie sądzę. Treści publikowane przez hejterów nie posiadają żadnej wartości i jedyne co mają na celu to sprawienie przykrości lub obrażenie danej osoby. Anonimowość internetu sprawia, że hejter unika bezpośredniego kontaktu, chowając się za nickiem, fałszywym zdjęciem, czy mailem. Wielu myśli, że może bezkarnie szkalować ludzi. Czy skuteczna walka z hejtem jest możliwa? Czasami wydawałoby się, że to donkiszoterska walka z wiatrakami, ale nie. Hejter nie jest bezkarny, taka osoba może być sądzona za zniesławienie przed sądem. Wydaje się, że jesteśmy anonimowi w internecie? Kilka lat temu może i tak, ale dzisiaj – już nie. Jeżeli nie wierzycie, to wystarczy, że w swoim telefonie, w wyszukiwarce google wpiszecie „buty nike”, a za kilka godzin internet sam będzie podsyłał wam strony, na których możecie zakupić dany produkt.

Dlaczego o tym mówię?

Bo w Sanoku również mamy portal, który nie stroni od hejtu, szczególnie gdy chodzi o inwestycje realizowane przez miasto. Oczy bolą, kiedy czyta się paskudne komentarze, które wylewane są pod adresem wielu osób i w dodatku odnosi się wrażenie, że w koło Macieju piszą to te same osoby. W 20 numerze Tygodnika pisaliśmy o spółce Obsługa Medialna Sp. z o.o., której Gmina Miasta Sanoka w poprzedniej kadencji za obsługę medialną/informacyjną zapłaciła 250 tysięcy złotych. Do tego ów podmiot medialny miał zielone światło od władzy, by podpisywać umowy z miejskimi instytucjami. Tylko jedna z miejskich spółek wydała na obsługę medialną 107 tysięcy złotych. Obecny burmistrz Tomasz Matuszewski nie przedłużył umowy ze spółką Obsługa Medialna Sp. z o.o., tym samym zaoszczędzając znaczną kwotę. Cóż więc pozostało, kiedy rzeczony portal został odcięty od pieniędzy miejskich? Wypaczone informacje, ciągła krytyka i ….hejt w komentarzach.

Nikt nie jest krystaliczny i nie każdy podejmuje dobre decyzje. Mówi się, że kto nic nie robi ten się nie myli. I to samo tyczy się plaży. W dobie pandemii, kiedy wyjazdy za granice są ryzykowne, a kurorty w kraju obłożone do ostatniego miejsca, wszędzie występują limity, więc miejsce gdzie sanoczanie mogą spędzić miło czas z dziećmi jest na wagę złota. Oczywiście jest ona położona na terenie zalewowym, jednak do tej pory sprawiała wiele radości dzieciom i ich rodzicom, a wakacje dopiero przed nami. Dla przykładu plaża w Rzeszowie również jest usytuowana na terenie zalewowym, jednak nikt z mieszkańców nie wznosi o nic lamentu. Fala przychodzi, piasek jest uzupełniany, ludzie mają gdzie odpocząć i się kręci, ale nie w Sanoku… W końcu plaża nie powstała za poprzedniej władzy, a obecnej, co już same w sobie jest powodem do krytyki. Szkoda, że w 2014 r. portale rozpisywały się nad wspaniałomyślnością rzeszowskiej plaży i pytano, czy Sanok doczeka się plaży, a kiedy się doczekał… jest źle, jak w tym przysłowiu „Trawa w ogródku sąsiada jest zieleńsza”. 

Nie jest tajemnicą poliszynela, że przeciwko właścicielowi portalu, na którym hejt jest dostępny jak świeże bułki w piekarni, przed Sądem Rejonowym w Sanoku toczy się sprawa z prywatnego aktu oskarżenia burmistrza o zniesławienie i znieważenie, której źródłem są zdarzenia jeszcze z czasów kampanii wyborczej. Tu można się dopatrywać przyczyny, skąd tyle nienawiści na portalach, które szykanują włodarza miasta.

A na wielokrotnie zadawane pytanie „Co z palmą?” Odpowiadamy! Jak w „memie” autorstwa nieznanego mieszkańca „Rzeki przepłynęła, fale pokonała…” poszła do suszenia i niedługo wróci!

esw